Kończący się rok na warszawskiej giełdzie miał dwa oblicza. Po bardzo udanych dla posiadaczy akcji pierwszych miesiącach, kiedy indeksy biły nowe rekordy hossy, przyszła korekta, która zabrała sporą część zysków. Co poszło nie tak, że hossa w Warszawie odpuściła?
Przed rokiem inwestorzy mieli duże oczekiwania związane z poprawą koniunktury w krajowej gospodarce oparte głównie na wierze w rosnącego w siłę konsumenta. Okazały się jednak nieco na wyrost. W sytuacji braku oczekiwanej poprawy otoczenia makroekonomicznego, co znalazło potwierdzenie w wynikach spółek za trzeci kwartał, optymizm inwestorów zaczął stopniowo wygasać. Zbiegło się to z mniej korzystną sytuacją na rynkach zagranicznych, rosnącymi szansami na wygraną Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich w Stanach Zjednoczonych i umocnieniem dolara, które pogrzebały ostatecznie szansę na udaną drugą połowę 2024 roku. Nie pomagała też oczywiście słaba kondycja europejskiej gospodarki, będącej głównym kierunkiem naszego eksportu, mocno ciążąc spółkom przemysłowym. Zabrakło więc argumentów, by w drugiej połowie 2024 roku krajowe indeksy akcji mogły kontynuować ruch w górę.
W ostatnich miesiącach słabość naszej giełdy aż kłuła w oczy na tle rozwiniętych rynków akcji, które znowu nam odskoczyły i zostawiły GPW daleko w tyle, jeśli chodzi o tegoroczne stopy zwrotu głównych indeksów…
Słabość naszego parkietu, która była mocno widoczna w ostatnich miesiącach, wynikała przede wszystkim z obaw o eskalację konfliktu w Ukrainie i ogólnej słabości rynków emerging markets po wyborach w USA. Umacniający się dolar i szykowane obniżki podatków dla amerykańskich firm sprawiły, że kapitał szerszym strumieniem zaczął płynąć na amerykański rynek kosztem właśnie takich rynków, jak Polska. Na krajowym rynku doszły do tego obawy o obniżkę stóp procentowych w przyszłym roku, co uderzyło w notowania banków mających duży wpływ na krajowe indeksy. Biorąc jednak pod uwagę wciąż nieopanowaną inflację czy ogromne potrzeby budżetowe, uważam, że nie miały uzasadnienia.
Kluczowym wydarzeniem 2024 roku były wspomniane już wybory prezydenckie w USA. O ile amerykańska giełda pokładała duże nadzieje w prezydenturze Donalda Trumpa, o tyle polski rynek i w ogóle rynki wschodzące znalazły się w dużo mniej korzystnym położeniu m.in. z uwagi na odpływ kapitału i umacniającego się dolara. Z drugiej strony jego pierwsze decyzje, w tym te związane z wojną w Ukrainie, są dopiero przed nami. Objęcie urzędu przez Trumpa i forsowane przez niego rozwiązania dotyczące globalnego bezpieczeństwa czy gospodarki stanowią bardziej zagrożenie czy szansę, patrząc przez pryzmat krajowego rynku akcji?
Najbliższe miesiące na rynkach akcji mogą być burzliwe, dlatego inwestorzy nie mogą do końca spać spokojnie. W krótkim terminie wzrasta ryzyko międzynarodowe związane z globalnymi przepływami kapitału, co może skutkować podwyższoną zmiennością na rynkach akcji. Nie wiemy więc do końca, co z tych zapowiedzi prezydenta elekta rzeczywiście zostanie zrealizowane. Warto przy tym pamiętać, że Trump postawił sobie za cel m.in. umocnienie pozycji gospodarczej USA, co może jeszcze bardziej poprawić postrzeganie tego rynku kosztem innych rynków. Istnieje więc pewne ryzyko wystąpienia niekorzystnych działań, np. wprowadzenia ceł, które zachwiałyby wymianą międzynarodową, wpływając jednocześnie na kurs dolara. Jest sporo czynników, które potencjalnie mogą zachwiać amerykańską walutą w jedną lub drugą stronę, co z punktu widzenia naszego rynku oznacza transmisję ryzyka poprzez kurs. W przypadku osłabienia dolara mielibyśmy do czynienia z poprawą sytuacji na rynkach emerging markets. Z kolei umocnienie dolara przy wciąż wysokich stopach w USA, co wydaje się być bardziej prawdopodobnym scenariuszem, będzie oznaczać dalszy odpływ kapitału z rynków wschodzących. Z punktu widzenia naszego rynku najistotniejszą kwestią jest unormowanie sytuacji w Ukrainie. Zamrożenie konfliktu zmniejszyłoby ryzyko inwestycji na naszym rynku, stanowiąc mocny argument za powrotem inwestorów. Związany z tym napływ kapitału zagranicznego przełożyłby się na mocne korekcyjne odbicie indeksów, poprawiając ich notowania w krótkim terminie nawet o kilkanaście procent.
Czy w takim razie przyszły rok będzie bardziej udany dla posiadaczy akcji z GPW niż 2024 rok?
U progu 2025 roku mamy do czynienia z zupełnie odmienną sytuacją niż przed rokiem, gdy wszyscy nastawiali się na kontynuację trendu wzrostowego, bagatelizując wszystkie ryzyka wokół, które jak się później okazało, zmaterializowały się w dalszej części 2024 roku. Obecnie jesteśmy w miejscu, w którym nastroje na rynku nie są optymistyczne, a na horyzoncie nie brakuje zagrożeń. W takim otoczeniu i przy braku obecnie wyraźnych pozytywnych czynników, które mogłyby przynieść odbicie indeksów w krótkim terminie, zakładam, że pierwszy kwartał jeszcze nie przyniesie poprawy. Spodziewam się jej w kolejnych kwartałach, gdy rynek przekona się, że ryzyka związane z prezydenturą Trumpa nie ziściły się, a do tego jeszcze pojawią się pierwsze czytelne sygnały wskazujące na poprawę sytuacji gospodarczej w Europie. Warto pamiętać, że rynek jest po wyraźnej korekcie, więc miejsca na dalszą przecenę nie zostało dużo. To – w sytuacji atrakcyjnych wycen na polskiej giełdzie – może w pewnym momencie ożywić popyt na krajowym rynku. Jak pokazuje najnowsza historia naszego rynku, lata, gdy ten zdawał się nie dostrzegać żadnych ryzyk na horyzoncie, zakładając bezrefleksyjnie kontynuację obowiązującego trendu, potem okazywały się pułapką. W 2025 roku paradoksalnie możemy być świadkami odwrotnej sytuacji.
Czy WIG będzie w stanie jeszcze powalczyć o nowe szczyty hossy?
Zakładam, że poprawa koniunktury na rynku w dalszej części 2025 roku pozwoli indeksom wspiąć się na nowe szczyty hossy. Poziom 90 tys. punktów nie powinien stanowić problemu dla indeksu WIG, choć nie zakładam, że zajdziemy dużo wyżej. W skali całego roku oczekuję wzrostu w przedziale 10–15 proc.