Gdyby istniała jednoznaczna odpowiedź na to pytanie, to pewnie duża część osób nie musiałaby już pracować. Niestety, nie jest tak prosto. Rzeczywiście jest tak, że często inwestorzy szukają okazji i w pierwszym kroku oferują w wezwaniu minimalną cenę wynikającą z przepisów albo malutką premię. Warto obserwować, jak zachowuje się kurs akcji na giełdzie. Jeśli notowania są istotnie powyżej ceny z wezwania, raczej należy się spodziewać, że wezwanie nie dojdzie do skutku. Przejmujący szukają okazji, by kupić taniej. W przypadku wezwań na setki milionów czy miliardy złotych każda złotówka zaoszczędzona na jednej akcji to są realne pieniądze. Często jest tak, że wymagane jest podwyższenie ceny. Co więcej, w przypadku dwustopniowego podwyższania ceny zamiast zaoferowania odpowiednio wysokiej ceny na samym początku, inwestor płaci więcej za akcje danej spółki. Nie ma jednak reguły i każdy przypadek należy analizować oddzielnie.
Czy zaoferowanie ceny minimalnej wynikającej z przepisów może być skuteczne i wezwanie się powiedzie?
Zdarzają się też takie przypadki, np. w spółkach mniej płynnych czy też kiedy wzywający już wcześniej nabył akcje i cena minimalna jest określona nie tylko na podstawie kursu, ale ceny zapłaconej przez niego już wcześniej.
W ubiegłym roku doszło do znaczących zmian w prawie. Zostały zlikwidowane progi 33 proc. i 66 proc. Pozostał jeden 50-proc. Czy to lepsze rozwiązanie?
Ustawa o ofercie zmieniła się dość istotnie w zeszłym roku. Zmiany te miały na celu uproszczenie sytuacji, a po drugie ochronę akcjonariuszy mniejszościowych. Oprócz zastąpienia dwóch progów jednym 50 proc. miały miejsce też inne zmiany, które polegały na tym, że w przypadku spółek niepłynnych konieczna jest niezależna wycena spółki, zlecana na zewnątrz firmie doradczej. Te wszystko zmiany działają absolutnie na korzyść.
Grupa Żywiec to pierwszy przypadek, w którym doradca ze względu na niską płynność akcji został poproszony o oszacowanie wartości godziwej.