W Polsce nawet wszechstronnie wykształceni ludzie, a takim niewątpliwie jest Marek Belka, po objęciu wysokiego stanowiska państwowego chcą lub też muszą podejmować decyzje personalne w przedsiębiorstwach, choć wydawać by się mogło, że nie jest to zajęcie ani dla prezydenta, ani dla premiera. Premier Marek Belka, szukając poparcia dla tymczasowego rządu, znalazł ruch, który miał przypominać "wejście smoka". Chodzi o zmianę zarządu w spółce giełdowej Orlen, w której własność państwa stanowi mniej niż 50%, i to zanim komisja sejmowa rozpoczęła pracę, a nie w wyniku jej ustaleń. Zmiana ta ma się dokonać dla dobra obecnych członków zarządu - chodzi o to, aby (cytuję premiera za prasą) "wysocy urzędnicy państwowi nie tracili wiarygodności na oczach całej Polski".
Ta argumentacja wydaje się podejrzana. Po pierwsze, takie rozwiązanie mogłoby zapoczątkować rewolucyjne zmiany w metodzie zmiany kadr. Wystarczyłoby powołać komisję i natychmiast odsunąć wybrane osoby od stanowisk, aby "nie tracili wiarygodności na oczach całej Polski". Po drugie, członkowie zarządu Orlenu to nie są urzędnicy państwowi. Po trzecie, z uchwały sejmowej jasno wynika, że komisja została powołana do zbadania zdarzeń, które miały miejsce przed powołaniem obecnego zarządu.
Sceptycy poczęli się zastanawiać, o co premierowi naprawdę chodzi. Głosy są podzielone. Są tacy, którzy kombinują, że skoro w Orlenie zatrudnić można około 1500 osób z uposażeniem ok. 4-krotnie przekraczającym średnią krajową, to może w interesie SLD leży dokonanie zmiany zarządu przed wyborami. Według tej teorii, nowy zarząd Orlenu mógłby się dłużej od obecnego utrzymać po przejęciu władzy przez opozycję, a tym samym dłużej mogliby pracować zatrudnieni ludzie, a później może los się odmieni. Są też złośliwcy, którzy plotkują, że zarządzanie Orlenem ma przejąć b. szef Marka Belki z okresu jego pracy w J.P. Morgan.
Od dawna znam i szanuję Premiera jako człowieka o kryształowym charakterze. Jednakże po wykonaniu nieprzemyślanego ruchu wątpliwości u tych, którzy go osobiście nie znają, pozostaną. Mleko się wylało.
Nasuwają się tutaj dwa ważne wnioski. Po pierwsze, trzeba w większym stopniu wykorzystywać doświadczenie krajów o długich tradycjach demokratycznych, w których wnikliwie bada się niechciane efekty (unwanted results) zamierzonych decyzji lub przygotowanych ustaw. Po drugie, nie byłoby źle wzorować się na Margaret Thatcher, która uznała, że era etatyzmu skończyła się i wycofała państwo z przedsiębiorstw. Przedsiębiorstwo prywatne - jak napisał genialny von Hayek - dysponuje wiedzą niedostępną dla rządu; jest ona nieprzenoszalna do głów urzędników. Zamiast robienia porządków w Orlenie, KGHM czy PSE, Marek Belka najlepiej przysłużyłby się Polsce, rozstając się z praktyką bezpośredniego kierowania firmami i podejmując ofensywę prywatyzacyjną.