Ostatnie miesiące dostarczyły nam ciekawych obserwacji związanych z fuzją banków HVB i UniCredito. Nie był to pierwszy przypadek, gdzie na skutek transakcji poza Polską następuje zmiana właściciela czy też zarządzającego spółką w naszym kraju. Ale po raz pierwszy fakt ten dotarł do szerokiej opinii społecznej, wywołując zdziwienie w niektórych kręgach, że decyzje dotyczące działalności gospodarczej w Polsce podejmowane są gdzie indziej. Tymczasem brutalna prawda jest taka, że decyzje podejmowane są tam, gdzie jest kapitał. Przymierzając się do sprzedaży firmy, czy to państwowej, czy prywatnej, w zagraniczne ręce, trzeba sprawdzać wiarygodność inwestora i nie wierzyć zapewnieniom na wyrost. Ale gdy odda się kontrolę w zamian za premię w cenie, to trzeba się pogodzić, że nie można zjeść ciastka i nadal go mieć.
Najbardziej medialne inwestycje kapitałowe to wielkie prywatyzacje bądź projekty infrastrukturalne, niosące ze sobą duże pieniądze i duże zobowiązania względem inwestora. Z oczywistych względów dotyczących szczupłości kapitału w Polsce oraz nierzadko również konieczności uzyskania dostępu do najlepszej wiedzy i talentu zarządzających, poszukiwanie inwestora musi być skierowane poza Polskę. Są to projekty budzące nierzadko największe kontrowersje z racji "wyprzedaży majątku narodowego" czy też dopuszczenia do zarządzania niepewnych - bo nie Polaków - menedżerów. Ale dlaczego mamy zakładać złe intencje prezesa, który właśnie wylądował na Okęciu lub takiego, który co prawda wychował się nad Wisłą, ale raportuje do bezwzględnej rady nadzorczej zasiadającej w gabinecie nad Menem, Tamizą czy East River. Przecież los tych ludzi jest nierozerwalnie związany z powodzeniem przedsięwzięcia, którym kierują. Niezwykle ważny jest aspekt ludzki, związany z inwestycjami, w szczególności prywatyzacyjnymi, gdyż inwestycje typu greenfield powodują tylko wzrost zatrudnienia i zwykle zbierają same pochwały. Uważam, że gwarancje zatrudnienia dla pracowników w momencie prywatyzacji same w sobie nie są wcale tak niedorzeczne, jak skłonni są twierdzić inwestorzy, gdyż zwykle potrzeba im trochę czasu, aby poznać i dogłębnie zrozumieć warunki, w jakich działa Polska firma. I że papierowy przerost zatrudnienia nierzadko jest alternatywą dla drogich inwestycji o długim okresie zwrotu, czy też brakiem możliwości outsourcingu niektórych usług. Sęk w tym, że warunki stawiane przez polską stronę ocierają się często o absurd, uniemożliwiając jakiekolwiek długoterminowe planowanie.
Sprzedaż w dobre ręceOd dobrych kilku lat największa liczba inwestycji zagranicznych w Polsce ma miejsce w firmach mniejszej czy średniej wielkości, gdzie wartość transakcji oscyluje wokół 10 milionów euro czy nawet mniej. Celem takich inwestycji są najczęściej firmy prywatne, które - jak większość polskiego biznesu - wystartowały kilkanaście lat temu bez wystarczającego kapitału i mimo to (a może wręcz dzięki temu) odniosły sukces poprzez ciężką pracę, kreatywność i zaangażowane właścicieli. Aczkolwiek często organizacyjnie i mentalnie nie będąc przygotowanym do długoterminowej walki na konkurencyjnym i nowoczesnym rynku.
Coraz częściej spotykamy się z przedsiębiorcami, którzy dostrzegając rosnącą konkurencję i zwiększające się wyrafinowanie rynku, długoterminowy sukces swojej firmy upatrują w jej sprzedaży w dobre ręce. Przy czym często tylko właściciel zagraniczny wchodzi w grę, gdyż względy ambicjonalne nie pozwalają na podjęcie rozmów z lokalnym konkurentem z branży, pomimo że taka fuzja wydawałaby się najprostsza i najlogiczniejsza. Jeśli inwestor i właściciel dogadają się, przeważnie efektem inwestycji jest zapewnienie stabilnej przyszłości lokalnego podmiotu, wzrost obrotów i wartości, zwiększenie zatrudnienia oraz wprowadzenie efektywnego modelu działania odpowiadającego wymogom nowoczesnego i konkurencyjnego rynku.
Pojawiają się u nas buńczuczne stwierdzenia, że Polska jest na tyle atrakcyjnym rynkiem, że inwestorzy sami do nas przyjdą. Nie ma więc potrzeby stwarzania realnych zachęt dla inwestorów, zabiegania o nich i partycypowania w kosztach. Teza ta jest zupełnie nietrafiona i na szczęście, obserwując poczynania niektórych gmin (jak choćby słynnych Kobierzyc pod Wrocławiem), znajduje coraz mniejsze grono naśladowców. Oprócz tego, że aktywna postawa sprzyja generowaniu wolumenu inwestycji zagranicznych, sprzyja też ich profilowaniu. Polsce nie powinno zależeć na przyciągnięciu jakichkolwiek inwestorów, ale inwestorów pierwszego wyboru, poważnych i długoterminowych, którzy uczynią z Polski jeden z głównych filarów przyszłej działalności. Polsce potrzeba też wizerunku kraju nowoczesnego i przyjaznego dla inwestorów. Nie mamy kosztów pracy aż tak atrakcyjnych jak Chiny, Indie czy też kraje zza naszej wschodniej granicy. Ale mamy atuty w postaci wykształconej kadry czy też pracowników obdarzonych duchem przedsiębiorczości.
Jak pokazuje raport opublikowany niedawno przez KPMG, zagraniczni inwestorzy cenią sobie w Polsce przede wszystkim: relatywnie atrakcyjne koszty pracy w połączeniu z lokalizacją geograficzną (po 22,6 proc.) oraz wielkość rynku wewnętrznego (21,4 proc.). Co ósmy respondent podkreślał też wagę kwalifikacji polskich pracowników. Jedynie 6 proc. wskazań padło na obecność kluczowych konkurentów i kooperantów na naszym rynku. Pomoc ze strony państwa, a także kwestie związane z infrastrukturą nie miały w opinii naszych respondentów pierwszoplanowego znaczenia.