Fala liberalizacji sięgnęła kolejnego rynku. Jeszcze całkiem niedawno większość z nas uważała, że banki powinny należeć do Skarbu Państwa, a ich prywatyzacja doprowadzi do katastrofy. Argumentowano, że działalności bankowej nie można sprowadzać do każdej innej, bo w tym sektorze nie będą działać prawa rynku. Wspominano specjalną misję, jaka wiąże się z prowadzeniem tego rodzaju działalności i udowadniano, że prywatyzacja i liberalizacja sektora bankowego nikomu nie przyniesie żadnych korzyści.
Nie minęło dużo czasu, a ustawodawcy zdecydowali się na liberalizację branży telekomunikacyjnej, sektora wymagającego istotnych nakładów na infrastrukturę, który do tej pory wydawał się być naturalnym monopolem.
Dziś, zakładając lokatę, wybieramy taki bank, który dostarcza nam najwyższą stopę zwrotu. Nie zaciągamy kredytu w banku prowadzącym nasze konto osobiste, ale w tym, który zażąda od nas najniższych kosztów (odsetek i opłat dodatkowych). Wybierając operatora telekomunikacyjnego zwracamy bardziej uwagę na rodzaje proponowanych przez niego aparatów i koszty połączeń niż na jego nazwę. Zapewne za kilka lat wspomnienie uprzedzeń wobec liberalizacji rynku energetycznego będzie traktowane z lekkim uśmieszkiem. Polacy mieszkający w Wielkiej Brytanii czy w krajach skandynawskich już dziś mogą wybierać sprzedawcę energii elektrycznej, robiąc zakupy w supermarkecie.
Projektując rozwiązania mające rządzić polskim rynkiem elektroenergetycznym należy brać pod uwagę wnioski płynące z doświadczeń krajów, które liberalizowały branżę energetyczną przed Polską.
Reguły obowiązujące dziś na polskim rynku