Pierwsze sesjenowego roku przyniosły sporo emocji,ale per saldouspokojenie rynku. Efektem jest stabilizacja kursów, choć przy nadal dużych wahaniachz sesji na sesję.Pytanie ? czy odczytywać to jako słabość,czy jako zbieraniesił przed dalszymwzrostem.
Ostatnich kilkanaście sesji to ? mimo sporych wahań ? stabilizacja kursów na dość wysokim, ale z drugiej stronie nie porażającym poziomie rynku. To stabilizacja nadal znacznie poniżej konsolidacji ?letniej?, która miała miejsce w okolicach 1950-2100 pkt., oraz nieznacznie poniżej wahań rynku, które miały miejsce tuż przed spadkiem, czyli ok. 1900 pkt.Zacząłem czysto technicznie, ale ma to naprawdę duże znaczenie. Po znacznym i dość dynamicznym wzroście bowiem rynek ?przystanął? tuż przed pierwszą poważną barierą psychologiczną (inaczej mówiąc ? oporem). Nie udało się (jak na razie, bo w sumie ten przystanek nie jest długi) sforsować tej bariery z marszu.Patrząc na to, wydaje się, że najprostsza interpretacja przemawia za scenariuszem zbierania sił przed dalszym wzrostem. Ile mogłoby takie zbieranie sił potrwać, to już zupełnie inne pytanie i odpowiedzieć na nie jest bardzo trudno. W dużym uproszczeniu można zakładać, że sytuacja popytowo-podażowa jest w tej chwili raczej neutralna.Z jednej strony, jesteśmy po okresie znacznego wzrostu i z pewnością oznacza to rozbudzone apetyty, a zatem i zwiększone zaangażowanie w akcje (zarówno funduszy, jak i inwestorów indywidualnych). Z drugiej jednak, przy nadal dużych obrotach i ? jak to pokazała czwartkowa sesja ? sporym popycie zagranicznym z pewnością co bardziej nerwowi inwestorzy zdążyli już w ciągu ostatnich dwóch tygodni częściowo zamknąć swoje pozycje.Choć ocenianie w ten sposób relacji potencjalnego popytu i podaży to raczej utwierdzanie się we własnej tezie ? niż poszukiwanie prawdy, to jednak coś w tych rozważaniach jest. Krótko mówiąc, nie wygląda na to, aby siła, która mogłaby wybić rynek z tej krótkotrwałej równowagi, w której się znalazł, mogła pochodzić niejako z wewnątrz, czyli od graczy cały czas obecnych na rynku.Tak jak ostatnia fala szybszego wzrostu została ewidentnie wywołana przez stosunkowo nowy typ inwestorów, który pojawił się w grudniu na naszej giełdzie, tak samo mam wrażenie, że większość obserwatorów (i ja w sumie też) zakłada, że te same pieniądze pociągną w najbliższym czasie rynek dalej. Ten nowy typ inwestorów widać bardzo wyraźnie w statystyce udziałów biur maklerskich.Jeszcze inna teza, o której pisałem dwa tygodnie temu, mówi, że w połowie stycznia ma szansę pojawić się tradycyjna ?zagranica?, czyli fundusze regionalne, dokonujące w tym momencie realokacji środków. Ze względu na dość dobre postrzeganie w tej chwili Polska zapewne może liczyć na ich dopływ.To najbardziej popularny pogląd na rynek w niedalekiej przyszłości i zgodny z moją intuicją. Warto jednak podejść do tego krytycznie i zastanowić się chwilę nad tym, skąd i dlaczego wzięły się te pieniądze i w zasadzie czemu mamy zawdzięczać ich dalszy napływ. Zwłaszcza że nasz rynek zdecydowanie wybijał się w ciągu ostatnich miesięcy w stosunku do tego, co działo się na świecie.Wydaje się, że najbardziej oczywistym powodem tego stanu rzeczy jest spodziewana (ale jeszcze nie faktyczna) poprawa stanu polskiej gospodarki. I tu tkwi największy problem ? z jednej strony wiele wskazuje na to, że taka poprawa może rzeczywiście nastąpić, ale z drugiej jest to dyskontowanie na wyrost.Co teraz? Czekamy na obniżkę stóp. Ale co po niej ? będziemy czekać na jej efekty, czy też od razu rynek założy, że będą bardzo pozytywne? Takie rozważania, niestety, prowadzą do wniosku, że dalszy wzrost, czy inaczej ? dalszy napływ pieniędzy wcale nie jest przesądzony. Być może jednak rynek kieruje się innymi czynnikami, o których wspominałem tydzień temu.Reasumując, widać dwa scenariusz ? jeden wyczekiwania (stabilizacji) na pieniądze i związany z nimi dalszy wzrost ? może to potrwać od kilku dni do kilku tygodni oraz drugi scenariusz, w którym pieniędzy nie będzie i okaże się, że powyższe rozważania miały coś z prawdy. Kiedy się o tym przekonamy ? myślę, że najdalej do końca stycznia, bo jeśli do tego czasu rynek nie dostanie nowego impulsu wzrostowego, to pewnie zacznie spadać pod własnym ciężarem. Skłaniam się do pierwszego scenariusza, ale tak naprawdę to czysta intuicja, nie poparta konkretnymi argumentami.