O ile główny amerykański indeks S&P 500 zdołał w ostatnich tygodniach odrobić połowę strat powstałych w wyniku bessy (co uzasadnia pytanie o to, czy owa bessa w ogóle jeszcze trwa), o tyle notowania w sektorze finansowym - który stanowił źródło kryzysu - nadal zachowują się słabo.

Indeks S&P 500 Financials zyskał co prawda 15 proc. w porównaniu z marcowym dołkiem, ale na tle bessy (która sprowadziła notowania w dół o prawie 40 proc.) zwyżka ta wciąż wygląda dość mizernie. O relatywnej słabości sektora świadczy przede wszystkim fakt, że indeksowi nie udało się przebić żadnego istotnego poziomu oporu. Coś więcej można by powiedzieć dopiero po sforsowaniu szczytu z początku lutego. Problem polega na tym, że brakuje do niego jeszcze ponad 10 proc., czyli niewiele mniej niż do ostatniego dołka.

Oznak trwałego odwrócenia negatywnych tendencji próżno też szukać w innym sektorze ściśle związanym z amerykańskim rynkiem nieruchomości. Indeks S&P 500 Homebuilding (obejmujący spółki zajmujące się budownictwem mieszkaniowym) pozostaje od późnej jesieni ub. r. w trendzie bocznym.

Jak interpretować fakt, że najsłabsze sektory rynku za oceanem nadal pozostają słabe, mimo że cały rynek stopniowo się podnosi z upadku? Z jednej strony może to sugerować ostrożność w przyłączaniu się do poprawy nastrojów. Być może jednak bliższa prawdzie jest inna interpretacja. Łamanie poziomów oporu przez S&P 500 to konsekwencja tego, że wystarczyła pewna stabilizacja notowań w najsłabszych sektorach, by pozostała część spółek zdołała pchnąć cały rynek w górę.

Tymczasem może się okazać, że np. wspomniany przedłużający się trend boczny w branży "homebuilding" to zapowiedź odwrócenia nadrzędnego trendu spadkowego. Nie można wykluczyć, że kursy spółek z tego sektora zdyskontowały kryzys na rynku nieruchomości, a brak większego odbicia wynika z braku odpowiednio mocnych impulsów.