Tylko w piątek islandzka korona straciła 2,6 proc. w stosunku do euro. Bezpośrednią przyczyną odwrotu inwestorów od waluty stało się oświadczenie banku centralnego, iż nie zdołał on zwiększyć swoich rezerw walutowych. Jednak epizod ten oddaje nieciekawą sytuację, w jakiej od co najmniej kilku tygodni znajduje się gospodarka Wyspy Gejzerów.
Islandia ma dziś dwa podstawowe problemy: inflację i słaby pieniądz. Na rynki finansowe negatywnie oddziałuje jeszcze jedno zjawisko: spadek zaufania do krajowych banków. Kombinacja tych czynników przyprawia o ból głowy decydentów polityki monetarnej i inwestorów giełdowych.
Odwrót od korony
W kwietniu roczny wzrost cen wyniósł 11,8 proc., o ponad 3 pkt proc. więcej niż w lutym. Jednocześnie trwa osłabianie się korony, której wartość wyrażona w euro spadła od początku stycznia - bagatela - o ponad 25 proc. Co oczywiste, w tej sytuacji Bank Centralny Islandii winduje główną stopę procentową, która znajduje się już na poziomie 15,5 proc. Problem w tym, że niewiele to pomaga. - Polityka monetarna nie okazała się skuteczna, ale bank centralny nie ma wielu innych narzędzi do wyboru. Jeśli inflacja rośnie, bank może jedynie podnosić stopy - podsumowuje Eileen Zhang, analityk londyńskiego Standard & Poor?s.
U podłoża niespotykanej od sześciu lat inflacji na Wyspie leżą te same czynniki fundamentalne, co na całym świecie: drożejąca żywność i paliwa. Dodatkowo stymuluje ją szybki jak na Europę Zachodnią wzrost PKB (niecałe 4 proc. w 2007 r.). Wśród argumentów wymienianych przez nielicznych islandzkich zwolenników przystąpienia kraju do Unii Europejskiej pojawiał się taki, że akcesja spowolniłaby gospodarkę i pozwoliła uniknąć przegrzania (!).