Espirito Santo Investment Bank jest ostatnim przykładem portugalskiej ekspansji na Polski rynek finansowy. Czy wejście na dość konkurencyjny rynek opłaciło się?
W marcu 2007 r., kiedy decydowaliśmy się rozpocząć działalność w Polsce, weszliśmy na niezwykle interesujący rynek. Szukaliśmy miejsca, które daje perspektywy rozwoju. I Polska, trzy lata po akcesji do Unii Europejskiej, definitywnie była jednym z nich. Mieliśmy też w pamięci boom inwestycyjny na Półwyspie Iberyjskim w końcówce lat 80., spodziewaliśmy się podobnych zmian w Polsce.
Teraz widzimy, że nasza decyzja była słuszna. Byliśmy zdeterminowani, aby stworzyć lokalny zespół, który zna rynek i może prowadzić różnorodne projekty w ramach bankowości inwestycyjnej, od działalności brokerskiej, poprzez działalność doradczą przy fuzjach i przejęciach, finansowanie strukturyzowane, aż do projektów partnerstwa publiczno-prywatnego. Musieliśmy zainwestować w osoby rozpoznawalne na rynku, z doświadczeniem. Jesteśmy bodaj jedynym międzynarodowym bankiem inwestycyjnym, który to zrobił. Nasz warszawski zespół liczy obecnie 50 osób, wśród nich jest tylko trzech obcokrajowców. Mimo dużych kosztów stałych, które – przyznaję – były przyczyną wielu bezsennych nocy, projekt ten stał się dochodowy w pierwszej połowie tego roku. Uzyskaliśmy też bardzo dobrą dynamikę przychodów – w pierwszym półroczu 2011 roku były 1,5 raza większe niż w całym 2010 r.
Nie boi się pan, że w razie problemów na krajowym rynku wasz właściciel zdecyduje się sprzedać dochodowy biznes? Banco Comercial Portugues ogłosił, że szuka kupca na Millennium...
Espirito Santo Investment Bank, choć jest liderem bankowości inwestycyjnej na Półwyspie Iberyjskim, działa teraz na skalę międzynarodową. Mamy oddziały w centrach finansowych na trzech kontynentach. Przez kilka lat szukaliśmy możliwości zwiększenia przychodów na nowych rynkach. Sądzę, że Polska jest już dla nas drugą co do znaczenia lokalizacją po Brazylii, skąd pochodzi około 40 proc. przychodów całego banku.