Wynik wyborów parlamentarnych w Niderlandach miał prawo wywołać niepokój wśród unijnych dygnitarzy z Brukseli. Wszak w zamożnym kraju zaliczanym do serca strefy euro i Unii Europejskiej najwięcej głosów zdobyło stronnictwo uznawane za „skrajnie prawicowe”, które kiedyś rozważało kwestię nexitu, czyli opuszczenia przez Niderlandy Unii Europejskiej. Mowa o Partii Wolności (VVD) kierowanej od 2006 r. przez Geerta Wildersa, jednego z najbardziej rozpoznawalnych europejskich prawicowych populistów. Zdobyła ona w niedawnych wyborach 23,5 proc. głosów, podczas gdy dwa lata wcześniej uzyskała 10,8 proc. Taki skok poparcia jest wyraźnym sygnałem, że Holendrzy odwracają się od swoich tradycyjnych elit politycznych. Do puli głosów obywateli niezadowolonych z polityki elit należy też doliczyć te, które zdobyła partia BBB, będąca ruchem protestu farmerów przeciwko drakońsko zaostrzanym regulacjom ekologicznym. Zdobyła ona 4,7 proc. głosów, podczas gdy w 2021 r. tylko 1 proc. (W marcu BBB wygrała wybory samorządowe i zdobyła 16 miejsc w Senacie, stając się tam największą partią.) Partie „antysystemowe” zdołyby więc w wyborach duże poparcie. Czy pozwoli im to jednak na skuteczne rządzenie? I czy rzeczywiście kwestia nexitu może powrócić i stać się problemem dla Europy?
Układanki koalicyjne
„Dziś, jutro lub pojutrze PVV pomoże rządzić Holandią, a ja zostanę premierem tego pięknego kraju” – zatweetował Wilders po wygranych wyborach. Wcielenie tych słów w czyn będzie jednak trudne. Jego poprzednicy prowadzili negocjacje koalicyjne zwykle przez wiele miesięcy i musieli się układać z różnymi małymi partyjkami w parlamencie. Partia Wildersa będzie miała bardziej ograniczone pole manewru, gdyż stronnictwa lewicowe traktują ją jako największe zagrożenie dla siebie. Centroprawica też może się znaleźć pod ogromną presją, by nie wchodzić w koalicję z populistami.
PVV zdobyła w izbie niższej parlamentu 37 mandatów. BBB, jej najbardziej naturalna sojuszniczka, ma ich siedem. Zdobycie większości wymaga kontroli nad co najmniej 76 mandatami. Jako potencjalny koalicjant odpada lewicowy blok GL\PvdA kierowany przez byłego unijnego komisarza Fransa Timmermansa, posiadający 25 miejsc w izbie niższej. Wilders mógłby się jednak pokusić o budowę koalicji z Nowym Kontraktem Społecznym (NSC), czyli debiutującym w parlamencie centrowym ugrupowaniem Pietera Omtzigta. Ma ono 20 mandatów. Może też rozmawiać z VVD, czyli dotychczas rządzącą partią centroprawicowo-liberalną (kierował nią premier Mark Rutte, który jednak wycofał się z krajowej polityki i może ubiegać się o stanowisko sekretarza generalnego NATO. Obecnie jej szefową jest urodzona w Turcji Dilan Yesilgöz-Zegerius). Zdobyła ona 24 mandaty. Obie partie jak na razie wyraźnie nie wyraziły chęci tworzenia rządu z Wildersem, ale też nie zamknęły drogi do negocjacji. W przypadku fiaska rozmów z VVD Wilders może próbować szukać poparcia wśród mniejszych partii chrześcijańskich i prawicowych. Część z nich może poprzeć jego rząd, nie wchodząc oficjalnie do koalicji. (W latach 2010–2012 partia Wildersa wspierała w ten sposób rząd VVD i chadeckiej partii CDA.).
Teoretycznie możliwy jest też jednak scenariusz przeciwny – stworzenie szerokiej koalicji „od lewa do prawa”, by izolować partię Wildersa. Może też się okazać, że wszelkie próby tworzenia koalicji będą nieudane. Wówczas kraj czekają nowe wybory. – Powiedziałam, że nie wyobrażam sobie, by przywódcą kraju został ktoś, kto nie jednoczy Holendrów. Przede wszystkim nie widzę jednak formującej się większości – stwierdziła Yesilgöz-Zegerius.