Niemiecki DAX zachowuje się tak, jakby chciał w najbliższym czasie powtórzyć grudniowy wyczyn przemysłowego Dow Jonesa i zmierzyć się ze swoją 200-sesyjną średnią. Główne indeksy w USA, które po raz kolejny pokazały siłę w końcówce roku, poruszają się w pełnej zgodzie z danymi płynącymi z amerykańskiej gospodarki. W takich warunkach trudno się dziwić, że nastroje wśród amerykańskich inwestorów, i to zarówno indywidualnych, jak i instytucjonalnych są już na względnie wysokich poziomach. W normalnych warunkach byłby to wyraźny sygnał, że niemiecka giełda, a za nią reszta Europy, nie będzie w stanie kontynuować ostatniej fali zwyżek.

Nadmierny optymizm panujący za oceanem powinien uniemożliwić indeksowi S&P500 wyraźne wybicie się ponad długoterminową średnią, do której dobija się po raz kolejny. Jest jednak druga strona medalu, która może spowodować, że amerykańskie indeksy siłą rozpędu przejdą przez poziomy oporu, na których się właśnie znalazły i rozpoczną próbę ataku na szczyty z ubiegłego roku. Tylko w takich warunkach dalsze zwyżki na europejskich parkietach będą możliwe.

Czynnikiem, który może sprawić taką styczniową niespodziankę na giełdach, jest rynek walutowy, a konkretnie zachowanie się amerykańskiej waluty w stosunku do euro i australijskiego dolara. W pierwszym przypadku poziom pesymizmu, który związany jest z europejską walutą, osiągnął rekordowy poziom, wyższy od tego, jakiego byliśmy świadkami w połowie 2010 roku. Przypomnę, że w kolejnych miesiącach euro umocniło się w stosunku do dolara o blisko 20 proc., czemu towarzyszyły znaczące zwyżki na światowych giełdach. Być może tym razem będzie inaczej, ale perspektywa powtórzenia tego scenariusza jest kusząca.

Natomiast zachowanie się australijskiej waluty jest istotne przez pryzmat rynku surowców, dla których stanowi ona papierek lakmusowy. Względna siła tej waluty w czasie ostatniego półrocza może świadczyć na korzyść bardziej optymistycznego scenariusza. Wystarczy przypomnieć sobie, że załamanie cen ropy i miedzi w drugiej połowie 2008 roku zbiegło się w czasie z ponad 30-proc. osłabieniem australijskiego dolara, żeby z uwagą obserwować to, co dzieje się z tą walutą. Chociaż jej wykres nie przypomina przebiegu euro, to jednak obie waluty znalazły się w kluczowym momencie, podobnie jak amerykańskie indeksy akcji. Utrzymanie słabości wspólnotowej waluty oraz wyjście dołem

australijskiego dolara z obecnego pasma wahań będzie oznaczało, że bessa i recesja zaczynają przejmować inicjatywę. Jeżeli będzie dokładnie odwrotnie, na co osobiście liczę, to dobre nastroje inwestorów z USA będą mogły przelać się do Europy i zarazić optymizmem także naszych krajowych inwestorów.