Wracając do rękawic – po covidowym boomie nastąpiła duża nadpodaż i rekordowy spadek cen, co mocno uderzyło w wyniki branży. Jak teraz wygląda sytuacja?
Rynek rękawic jest już w nieco lepszej sytuacji. Branża odbiła się od dna, które obserwowaliśmy jakiś czas temu. Ale jest jeszcze za wcześnie, żeby mówić o większym ożywieniu. Nie powinniśmy wrzucać całego rynku do jednego worka, gdyż jest on podzielony na segmenty, a sytuacja każdego z nich jest inna. Mamy na przykład najtańsze rękawice produkowane głównie przez firmy z Chin – ich ceny nadal są niskie i trudno o wypracowanie solidnych marż. W segmencie rękawic premium, czyli takich, na które stawia aktualnie Mercator, widać już poprawę.
Jakie są plany dotyczące struktury własnościowej Mercatora?
Mercator nadal będzie spółką rodzinną notowaną na giełdzie. Pozostaję największym akcjonariuszem, przewodzę RN, a w zarządzanie w coraz większym stopniu są włączani sukcesorzy. Moja córka Monika przejęła stery całej firmy. Mój syn Tomasz szykuje się do dołączenia do Mercatora po zakończeniu studiów. Drugi syn być może wybierze inną ścieżkę, ale widzę też moje wnuki, które nasiąkają atmosferą Mercatora. Nie myślimy teraz o znalezieniu inwestora dla spółki, tym bardziej że mamy poukładany biznes. Mimo iż świat pędzi do przodu coraz szybciej, my podchodzimy do biznesu dość konserwatywnie. Warto jednak podkreślić, że dziś Mercator nie jest tą samą spółką, którą był kilka lat temu. Nie powinniśmy już być postrzegani jako podmiot działający w jednej branży, ale raczej jako platforma inwestycyjna.
Czy w planach jest delisting?
Nie, nie podejmujemy w tym kierunku żadnych kroków, co oczywiście nie znaczy, że nie dostrzegamy uciążliwości wynikających ze statusu spółki giełdowej. Spełnianie licznych wymogów i stosowanie się do kolejnych regulacji bywają bardzo kłopotliwe – mówi się o tym już od dłuższego czasu, ale zmian na lepsze niestety nie widać. Ale patrząc szerzej, w kontekście całej gospodarki, jestem optymistą. Podobnie w kwestii przyszłości Mercatora.