[b]Na rynku panuje zgoda co do tego, że pierwsza połowa tego roku będzie dla światowej gospodarki wciąż jeszcze słaba, a poprawa przyjdzie w drugim półroczu. Czy nie sądzi Pan, że takie myślenie ma jednak słaby punkt? Skoro mamy nadzwyczajny kryzys, to dlaczego konwencjonalne metody walki z nim miałyby okazać się skuteczne?[/b]
Rzeczywiście, natura obecnego kryzysu jest wyjątkowa. Jednak w przeszłości również przeżywaliśmy ostre i długie kryzysy. Z historii wiemy, że rynki akcji w takich okresach tracą po około 50 proc. Kryzysy trwają 10 kwartałów lub trochę więcej. Okazuje się więc, że jesteśmy mniej więcej w połowie czasu trwania typowego kryzysu. Na większości rynków zaczął się w III kwartale 2007 r., więc 5–6 kwartałów temu.
[b]Jeśli spojrzymy na rynki surowców czy walut z rynków wschodzących, to mamy dopiero 2–3 kwartały kryzysu...[/b]
Dokładnie tak. Wynika to z tego, że rynki akcji wcześniej dyskontują wydarzenia gospodarcze. W ostrych kryzysach jest tak, że nikt tak naprawdę nie wie, co się dalej stanie. Nawet ekonomiści czy stratedzy. Nie mamy pewności, czy na podstawie tego, co znamy z przeszłości, możemy przewidywać przyszłość. Wszystko jest bardziej niepewne, co skutkuje podwyższoną zmiennością rynków finansowych. Widać to także po zachowaniu rynków Europy Środkowo-Wschodniej.
Wierzę, że masowe, globalne, poluzowanie fiskalne i monetarne przyniesie efekty. Rynki akcji zaczną to wcześniej dyskontować. Przy niskich wycenach akcji powinno przynieść to poprawę na giełdach. Oznaczałoby to odreagowanie bessy już w I połowie tego roku, a nie drugiej. Natomiast ostateczne przezwyciężenie kryzysu zajmie znacznie więcej czasu i tym samym na trwały trend wzrostowy na rynkach akcji trzeba będzie poczekać.