Młody człowieku, ruszaj na Południe!

W Afryce jest nawet bardziej świątecznie niż u Hemingwaya w „Ruchomym święcie”. „Jeśli miałeś szczęście mieszkać w Paryżu jako młody człowiek, to idzie on potem za tobą przez całe życie, bo Paryż to święto ruchome”. W Afryce, tej rozpościerającej się na południe od równika, każdy dzień może być świętem, jeśli się tam znajdziesz.

Publikacja: 05.08.2024 06:00

Ludwik Sobolewski, były prezes GPW i BVB, adwokat, autor książek i publikacji w mediach społeczności

Ludwik Sobolewski, były prezes GPW i BVB, adwokat, autor książek i publikacji w mediach społecznościowych, partner w Qualia AdVisory

Foto: materiały prasowe

Kultura robi swoje. Młodość nasycona takimi a nie innymi lekturami. Skrawki romansów, jak „Pożegnanie z Afryką”. Romantyzowanie czasów kolonialnych, z którego warto sobie zdawać sprawę, że jest właśnie romantyzowaniem. Ale czy głosy domagające się zburzenia pomnika Cecila Rhodesa stojącego przed jednym z koledżów Uniwersytetu w Oxfordzie były wystarczająco sensowne? Rhodes to bez wątpienia protagonista epoki kolonialnej i kolonializmu, także w jego krwawym wydaniu. Ale jeśli mamy go wymazywać z pamięci poprzez usuwanie pomników, bo jako człowiek nie spełniłby dzisiejszych standardów moralności i poprawności, to przecież należałoby usunąć wiele pomników innych historycznych postaci. A może też przestać uczyć o nich w szkołach? Powykreślać lub mocno zideologizować wpisy w Wikipedii?

Kultura postkolonialna jest silna. I to zarówno po stronie kolonizowanych, jak i kolonizujących. Wyobrażam sobie, że Niemcy, których spośród narodów posiadających kolonie podejrzewalibyśmy o to w najmniejszym stopniu, mają erę kolonialną wpisaną w swój kod kulturowy. Co sprawia, że nadal przyjeżdżają do Namibii, czyli dawniej niemieckiej Afryki Południowo-Zachodniej. W żadnym innym kraju południa Afryki nie spotyka się ich tak często. W lodżach wiszą dawne mapy z końca XIX wieku i początku wieku XX. Właściciele lodży mówią biegle po niemiecku. Ale najbardziej zdumiewające jest, że widzę i słyszę, jak niemiecki turysta kupuje w sklepiku kartę telefoniczną i zwraca się do czarnoskórej pani obsługującej klientów w tym sklepiku po niemiecku, a ona rozmawia z nim ze swobodą dorównującą tej, z jaką za moment będzie rozmawiać ze mną po angielsku. I w obu tych językach zadziwia biegłością.

A przecież warto też przeprowadzić proste obliczenia. Historia niemieckiej Afryki Południowo-Zachodniej to raptem dwadzieścia parę lat. Zaczęła się pod koniec lat 80. XIX w., zresztą trochę wbrew woli Bismarcka. Uważał on zaprowadzanie niemieckiej administracji w Afryce za zbędne awanturnictwo. A skończyła się wraz z początkiem I wojny światowej. Kiedy się jest w Namibii współczesnej, odnosi się wrażenie, że niemiecka obecność tutaj musiała trwać z kilkaset lat. Nie zgłębiałem tematu, ale podejrzewam, że państwo niemieckie sypało groszem w tym celu, aby tę więź podtrzymać. I chyba Niemcom w Namibii udało się to znacznie skuteczniej niż Francuzom w północno-zachodniej części kontynentu.

Co jeszcze jest niezwykłego w Afryce? Kolejny element powszechnego imaginarium – zwierzęta. Najpierw jako dzieci zachwycaliśmy się nimi w ogrodach zoologicznych. Potem widzimy je tam, gdzie żyją naturalnie. I nawet jeśli niektóre rezerwaty czy mniejsze parki narodowe przypominają ogromne zoo, to zobaczenie dzikiego zwierzęcia w takim środowisku napełnia człowieka radością i spokojem.

Nie mogę znaleźć przeczytanego przez laty pewnego zdania umieszczonego przez Ryszarda Kapuścińskiego w jednej z jego książek. Teoretycznie powinno to być w „Hebanie”. Przewertowałem to arcydzieło przed wyprawą do południowej Afryki ale TEGO zdania w nim nie znalazłem. A Kapuściński na pewno gdzieś napisał, że widok mas zwierząt przemierzających sawannę zrodził u niego myśl: tak musiał wyglądać świat u swego stworzenia. A co najmniej w erze opisanej w Biblii.

A czy w Afryce Południowej istnieje jeszcze wolność podróżowania? Niedawno czytałem, co się porobiło z ośmiotysięcznikami w Himalajach i w Karakorum. Turystykę wysokogórską organizują agencje nepalskie do tego stopnia, że nawet profesjonalnym wspinaczom źle się teraz wchodzi na te góry, bo są jakby przeganiani przez agencje. Zawodowi organizatorzy turystyki krzywo patrzą na to, że himalaista dotknie poręczy czy skorzysta z urządzeń w bazie, bo to wszystko jest rzeczywistą lub domniemaną własnością agencji. Czyli generalnie albo wejdziesz na wysoką górę w ciżbie prowadzonej przez przewodników firmy turystycznej, której za to zapłacisz, albo szukaj sobie jakichś innych gór. Ewentualnie nadal to mogą być Himalaje, ale poniżej ośmiotysięczników, bo marketing i turyzm rozkwitają, właśnie począwszy od szczytów ośmiotysięcznych. A ludzi jest coraz więcej. Płacą też dużo. Czy w tym kontekście 5 euro wprowadzone przez władze miejskie Wenecji jako opłata nałożona na turystów, którzy nie śpią w mieście przynajmniej jednej nocy, ma jakiekolwiek szanse ograniczyć zadeptywanie tego miejsca?

W niektórych przypadkach ta monopolizacja w wykonaniu biur podróży jest obecna także w Afryce Południowej, na przykład na pewnych obszarach Pustyni Namibijskiej czy Wybrzeża Szkieletów. Ale nadal jest tak, że w Kapsztadzie można wypożyczyć porządny terenowy samochód – i to od ludzi, którzy znają się na overlandingu, więc będzie to samochód dobrze przygotowany – i wyruszyć w drogę. A na Caprivi Strip, w drodze do Wodospadów Wiktorii, minąć dwoje uśmiechniętych Duńczyków jadących dwuosobowym rowerem (nawet udało się chwilę porozmawiać). Wolność jest najważniejsza. I nadal można jej szukać. Dlatego Go South, Young Man!

Felietony
Strategie walki z cyberzagrożeniami
Materiał Promocyjny
Czy samochód służbowy musi być nudny?
Felietony
Pozorna ochrona inwestorów
Felietony
Finanse zrównoważone po szwajcarsku
Felietony
Jak dziś uciec z giełdy?
Materiał Promocyjny
Transformacja na elektromobilność otwiera wiele nowych możliwości
Felietony
WIBOR w TSUE a sektor bankowy w Polsce
Felietony
KNF chce ograniczyć konflikt interesów przy domykaniu emisji