Czerwcowe posiedzenie amerykańskiej Rezerwy Federalnej wyznaczyło ważny casus na rynkach finansowych. Od tego momentu na poważnie i z dużą dynamiką zaczęło się dyskontowanie redukcji skali skupu aktywów w ramach QE (tapering) w USA jeszcze w 2021 r. Silnie zyskiwać zaczął dolar, osłabiły się waluty gospodarek wschodzących (EM), zatrzymały się zwyżki większości surowców. Nie wszystkie klasy aktywów zachowują się od tego czasu w sposób, jaki można by uznać za intuicyjny.
Perspektywą zmniejszonej płynności z racji taperingu niespecjalnie przejęły się rynki akcji. Doszło co prawda do chwilowego załamania nastrojów, ale już po tygodniu czy dwóch indeksy amerykańskich giełd wybiły się na nowe historyczne maksima. Optymizm podtrzymały m.in. świetne odczyty bieżące z gospodarki USA.
Chyba największym zaskoczeniem jest jednak od tego czasu spadek i utrzymywanie się na stosunkowo niskim poziomie rynkowych stóp procentowych, w szczególności rentowności amerykańskich obligacji skarbowych. Rentowność 10-latek obniżyła się z okolic 1,6 do 1,2 proc. Jest to o tyle niebywałe, że ograniczenie popytu banku centralnego powinno raczej generować spadek, a nie wzrost ich cen, które poruszają się przeciwnie do rentowności. Wyglądało to tak, jakby gracze z rynku długu obawiali się, że szybszy niż się spodziewano tapering zdusi wzrost gospodarczy, co w konsekwencji zwiększy atrakcyjność papierów skarbowych o stałym oprocentowaniu, szczególnie z dłuższego końca krzywej.
Standardowo zachowują się natomiast rynki wschodzące. Wzrost notowań dolara, z którym mamy do czynienia od trzech miesięcy, oraz perspektywa wyższych stóp procentowych Fedu (cięcie QE jako preludium do podwyżek) niezmiennie szkodzą aktywom EM i ich walutom. Jest to zachowanie analogiczne do tego z roku 2013, po tym jak Ben Bernanke zasugerował redukcję ówczesnego programu skupu obligacji i rozpoczęło się tzw. taper tantrum, złość wywołana perspektywą odcięcia od łatwych pieniędzy z Fedu. W przeciwieństwie do rynków rozwiniętych, na wschodzących rentowności obligacji rosną, odzwierciedlając wyższe wskaźniki inflacji, zwiększone zadłużenie oraz związane z tym ryzyka dla papierów skarbowych.
Analogicznie zachowują się w tych warunkach także banki centralne z krajów EM. Chcąc zniwelować deprecjację swoich walut oraz zdusić wysoką inflację, chociaż niekoniecznie w warunkach domkniętych luk popytowych czy powrotu PKB do poziomu sprzed pandemii, podwyższają stopy procentowe. Jednym walutom to pomaga, innym mniej, bo jak zwykle działają tutaj czynniki specyficzne dla danego kraju i one w dużej mierze kształtują ich wartość. Fakt jest taki, że mamy do czynienia raczej z oczekiwaną, szablonową reakcją.