Oprócz błękitnego nieba trochę wiosennego hejtu

Wiosna się zbliża. Trzeba ją docenić, bo szybko zamieni się w lato.

Publikacja: 10.03.2025 06:00

Ludwik Sobolewski, były prezes giełd (Warszawa, Bukareszt), prawnik, menedżer, autor książki "Po pro

Ludwik Sobolewski, były prezes giełd (Warszawa, Bukareszt), prawnik, menedżer, autor książki "Po prostu to zrobić"

Foto: materiały prasowe

Tak krótka jest ta pora w ostatnich latach, że pewna koleżanka zrezygnowała z uzupełniania garderoby o płaszczyki wiosenne. Nie opłaca się nadążać za trendami mody, a poza tym lekkie płaszczyki dawno temu kupione nie zużywają się z powodu zaledwie incydentalnego ich używania.

Co oznacza, że kryterium opłacalności zarządza już nawet strategią ubierania się.

Ryba psuje się od głowy, więc eksplozja polityki transakcyjności, zastępująca politykę wartości, nastąpiła najpierw na szczytach władzy.

Zdarza mi się prezentować pogląd, że kiedyś kontekst polityczny czy geopolityczny bywał brany pod uwagę jako wyjaśnienie tego, dlaczego coś „się podziało” z wartością takich czy innych aktywów. Czyli polityka pomagała zrozumieć ruchy w świecie inwestowania. Dzisiaj jest inaczej, to znaczy polityka nie jest kontekstem, lecz tworzywem. Nie służy do objaśniania ruchów cenowych, lecz jest współtworzy. Pewne korelacje są oczywiste, jak te, które poruszają ostatnio cenami akcji spółek przemysłu zbrojeniowego. Innych można się domyślać, a nawet mocniej, niż się domyślać – zasadne jest podejrzewać, a nawet zakładać ich istnienie. Nakazuje to prosty sylogizm – skoro wszystko jest polityką i interesem, to na przykład jakieś tu i ówdzie uchwalane przepisy o żywności też są polityką, nakierowaną na to, by ktoś zarobił, a ktoś inny zarobił mniej lub nic.

Ale nie wiem, czy to powinno być traktowane z niesmakiem. Albowiem na dole tego globalnego akwarium interesy, interesiki i gra na uzyskanie korzyści istniały zawsze. Dostarczają biotopu niezbędnego dla walki o wpływy i interesy na samej górze.

Co powoduje, moim skromnym zdaniem, że obśmiewane pojęcie „teorii spiskowych” nabiera tak jakby nowego znaczenia. Bo spiskowa teoria jakoś ostatnio często okazuje się nie żadną mistyfikacją, lecz prawdą. O ile w ogóle coś takiego jak prawda jeszcze istnieje. Najbardziej mi się wydaje, że prawdą są te historie, w które decydujemy się wierzyć. I koniec, kropka.

Weźmy historię o kapitalizmie. Świetnie ujął to kolega, z którym założyliśmy klub dyskusyjny o roboczej nazwie „Klub +30”.

Może warto wyjaśnić, co to jest „Klub +30”, skoro już to rzuciłem niby mimochodem, lecz intencjonalnie. Nie chodzi o to, że trzeba mieć ukończone lat 30, lecz o to, że członkami mogą być ludzie z ponad 30-letnim doświadczeniem zawodowym. Na razie jest nas trzech, wszyscy wyglądamy bardzo młodo, ale warunek przynależności spełniamy. Co stwierdzam z niejaką przykrością, bo ja osobiście wolałbym być znacznie mniej doświadczony, ale mieć lat na przykład 25.

Ale do rzeczy. W „Klubie +30” padły takie słowa: kapitalizm polega na tym, że jak są jakieś pieniądze do zarobienia, to trzeba je zarobić. I koniec dyskusji. Święte słowa, dodałbym tylko, że ten paradygmat obowiązuje w każdym systemie, nie tylko w kapitalizmie. Może kiedyś nie byłem o tym aż tak przekonany, ale czytam obecnie prześwietnie napisaną książkę Martina Mereditha „Historia współczesnej Afryki”. I jest jasne, że czy był kolonializm, czy dyktatura, czy socjalizm, czy demokracja, to zawsze chodziło o to samo. „Sztoby dziengi były”, jak powiada w zakończeniu pewien, wulgarny dość na początku, toast.

Wiosna zatem jest, ale nie można całkowicie tracić przytomności umysłu. Prawo kapitalizmu działa także w obrębie inicjatyw podejmowanych dla publicznego dobra. Odkąd wiemy, że istnieje coś takiego jak reklama, marketing, marka osobista – a wszystko to podlega wycenie i przynosi pieniądze – to nie można udawać, że jest inaczej. Na przykład taka deregulacja a la polonaise. Uderzyło mnie, że na pewnym biznesowym portalu zaczęły pojawiać się wpisy różnych, nazwijmy to oględnie, firm doradczych, które z dumą i radością, a także z należną chwili powagą i troską, ogłaszają że stają się uczestnikami projektu deregulacji. Znowu to samo. Jak, daleko nie szukając, w pandemii, gdzie „pomoc” dla przedsiębiorców zatrzaśniętych w pułapce lockdownu była niesiona przez firmy doradcze posługujące się hasłami niemalże chrześcijańskimi. Aby była jasność: jeśli jest jakaś okazja do zarobienia pieniędzy, to trzeba je zarobić, choćby i wydłużając horyzont zwrotu z inwestycji (zwykłe rozumowanie w pandemii: najpierw zabierzemy „za darmo” na pokład tych rozbitków z biznesu, zbudujemy relację, a potem, po burzy, zaczniemy na nich zarabiać). Ja tylko mówię, że mój organizm źle znosi hipokryzję.

Nawiasem mówiąc, z tą deregulacją dzieje się coś niedobrego i nic z tego nie wyjdzie. Brzoska, zamiast wykorzystać momentum dla zbudowania przywództwa, które oprze się na prostym zdaniu: „to ja teraz powiem, co trzeba zrobić”, pozwolił na jego rozwodnienie przez pseudodemokratyczny, pseudokonsensualny mechanizm. Znowu trzeba będzie konstruować jakieś kompromisy i reprezentatywne dla „środowisk” propozycje. A przecież rzecz była o deregulacji, a nie o głaskaniu kotka. Tymczasem te składniki procesu z gatunku „pseudo” przestają być „pseudo”. Zaczynają trawić i przekształcać przedsięwzięcie w gumę do żucia. Piła tu była potrzebna, taka z jaką przechadza się Milei w Argentynie. Teraz momentum minęło i jest na to za późno.

Zastanawiam się, czy to, co napisałem dotąd, to nie jest przypadkiem hejt. Według moich standardów nie, ale za lżejsze rzeczy okłada się dziś anatemą. Jeszcze w dodatku pozwoliłem sobie napisać o damskich płaszczykach. Ileż można się tu doszukać! I jeśli ten felieton wywoła jakiś masowy protest czytelników (z tym że nie podejrzewam akurat czytelników „Parkietu” o skłonność do protestowania z tego rodzaju powodów) i redaktor Szymanek przestraszy się (z tym że nie podejrzewam go o skłonność do bycia przestraszonym z jakiegokolwiek powodu, na czym zresztą oparta jest nasza wieloletnia koleżeńskość), i zawiesi mnie w prawach felietonisty (hmm, tego to już nie mogę wykluczyć, bo Czarek potrafi się zdenerwować), to może nawet i lepiej. Bo zaraz ruszam do irackiego Kurdystanu szukać wiosny. A dokładnie to znaleźć ją 20 marca, gdy nastąpi słynny Nowruz, czyli perski Nowy Rok. I w czasie tej eskapady mógłbym nie pisać felietonów. Ale jeśli redaktor Szymanek nie zawiesi mnie za hejt, to nie pozostanie nic innego, jak znowu coś napisać ku przyjemności autora i, ośmielam się mieć nadzieję, czytelników.

Felietony
Omnibus = chaos
Felietony
Nowe rozdanie Buffetta
Felietony
Wariat, głupiec, ruska onuca czy polityczny geniusz?
Felietony
Ważne, aby nie przekręcano nazwiska
Felietony
Ludzkie pułapki
Felietony
W cieniu Waszyngtonu