Od dłuższego czasu sytuacja na europejskim i polskim rynku nawozów sztucznych jest trudna. Czy widać już istotne symptomy jej poprawy?
Dziś Unia Europejska posiada około 10 proc. globalnego rynku nawozowego, a Polska – około 1 proc. Dla porównania, udział Chin to blisko 20 proc. Potężnym rynkiem są też Indie, Ameryka Łacińska z Brazylią na czele oraz USA i Kanada. Mówiąc o sytuacji na naszym kontynencie, po pierwsze, trzeba mieć na uwadze bilans popytu i podaży nawozów mineralnych. Prognozy International Fertilizer Association, czyli Międzynarodowego Stowarzyszenia Nawozowego, mówią o średniorocznym wzroście globalnego zapotrzebowania od 1 do 2 proc. do 2030 r. Oczywiście w każdym regionie wygląda to nieco inaczej. W Europie wzrosty w perspektywie 2030 r. raczej nie są prognozowane. To konsekwencja coraz powszechniejszego wykorzystywania nowych technologii, które przyczyniają się do optymalizacji procesu uprawy roślin. Obejmują one nie tylko różnego rodzaju nawożenie, ale i same nasiona, środki ochrony roślin czy zabiegi stymulacji.
Czy to oznacza, że w Europie z czasem popyt na nawozy będzie malał?
Kluczową sprawą jest bilans popytu i podaży i on jest raczej stabilny. Globalnie najważniejsze zapowiadane inwestycje mocznikowe, a więc dotyczące podstawowego nawozu azotowego, są na ten moment zrealizowane. Wyjątkiem jest Rosja, gdzie projekty umożliwiające zwiększenie mocy wytwórczych są w trakcie budowy. Mamy więc sytuację, w której europejscy producenci nawozów alarmują o coraz większym zagrożeniu w kontekście potencjalnego uzależnienia rynku UE od nawozów rosyjskich, a w tym samym czasie Rosja prowadzi działania w kierunku zwiększania swoich mocy produkcyjnych. Drugim elementem decydującym o sytuacji na rynku nawozów jest konkurencyjność kosztowa. Tu kluczową kwestią są ceny gazu ziemnego, z którego produkujemy amoniak, a dalej produkty przetworzone. Przy produkcji nawozów ważne są też koszty pozyskiwania oraz dostęp do pozostałych istotnych surowców, tj. fosforytów i potasu. W UE dużych złóż soli potasowej nie ma, dlatego głównie importowana jest z Ameryki Północnej lub z Rosji – dziś na bazie wciąż aktywnych specjalnych kwot – i z Białorusi – tu ostatnio zostały nałożone sankcje. Podobnie jest z fosforytami. W tym przypadku blisko 70 proc. globalnych zasobów złóż posiada Maroko i – podobnie jak w przypadku soli potasowej – Kanada oraz Rosja. To podkreślenie jest istotne, ponieważ dostęp do tych trzech surowców decyduje o przewadze kosztowej poszczególnych producentów nawozów. Grupa Azoty zaopatruje się w fosforyty głównie w Afryce, a w sól potasową – w Ameryce Północnej, w niewielkie ilości w Europie. W tym kontekście należy też zwrócić uwagę na ogromne turbulencje logistyczne mające miejsce w ostatnich kilku latach, będące następstwem covidu i wojny w Ukrainie. Trzecim elementem decydującym o sytuacji w naszej branży są oczywiście regulacje unijne.
Które z nich najbardziej wpływają na funkcjonowanie branży nawozowej?
Istotne konsekwencje wiążą się dla nas m.in. z regulacjami Europejskiego Zielonego Ładu, a w jego ramach z przepisami dotyczącymi systemu handlu uprawnieniami do emisji CO2, czyli ETS. Tutaj pojawia się ważna zależność dotycząca systemu rozliczeń w okresie dwuletnim. W ostatnich kwartałach Grupa Azoty istotnie ograniczała produkcję, a w konsekwencji obecnie będzie nam przysługiwało mniej darmowych uprawnień, ponieważ uwzględnione zostały poziomy produkcji z poprzednich lat. Zwracamy uwagę, że to zmniejszenie produkcji było spowodowane czynnikami siły wyższej – pandemią i wojną. Będziemy zabiegać o uwzględnienie tego faktu, bowiem przy obecnym kształcie systemu rozliczeń wpada się w spiralę. Aby zwiększyć poziom produkcji, konieczny będzie zakup darmowych uprawnień do emisji CO2 na wolnym rynku, co niewątpliwie zwiększy nasze koszty. Z tej perspektywy na poziomie UE bierzemy udział w rozmowach w kierunku zmiany okresu rozliczeniowego na taki, który uwzględni produkcję na standardowym poziomie, a nie obniżonym w konsekwencji wystąpienia czynników od nas całkowicie niezależnych. Obecnie dyskutowane są propozycje litewskie i polskie, wiemy, że nasi koledzy z sektora z innych państw włączą się aktywnie w tę dyskusję.
Jakie nowe regulacje mogą się wkrótce pojawić w UE i istotnie wpływać na funkcjonowania branży nawozowej?
Od 1 stycznia 2026 r. ma wejść w życie graniczny podatek węglowy (CBAM), który co do zasady będzie obejmował produkty, przy wytworzeniu których następuje emisja CO2. To oznacza, że produkty z Afryki, Rosji, USA czy Chin importowane do UE będą obciążane tym podatkiem. To konsekwencja funkcjonowania we wspólnocie systemu ETS i konieczności tworzenia równych warunków konkurowania producentów unijnych i pozaunijnych w odniesieniu do kosztów polityki klimatycznej. W naszej ocenie jest to jednak instrument niewystarczający do ochrony interesów Wspólnoty, m.in. dlatego, że produkcja producentów spoza UE skierowana na inne rynki niż Unia Europejska nadal będzie wolna od opłat dodatkowych. Rolnik w Brazylii wyprodukuje soję lub kukurydzę bez tych regulacji, a jego produkty na globalnych giełdach będą wyznaczać ceny również dla naszych europejskich rolników. Wygląda na to, że model ETS i CBAM nie przewidział tych globalnych powiązań. Z tego powodu europejska branża rozważa poparcie mechanizmu, zgodnie z którym unijni producenci – w przypadku eksportu nawozów do krajów niepodlagających takim obostrzeniom w zakresie emisji CO2, jak obowiązujące w UE – otrzymywaliby odpowiedni ekwiwalent darmowych uprawnień do emisji CO2.
Jakie regulacje, poza dotyczącymi CO2, są jeszcze dla was kluczowe?
Ogromne znaczenie mają przepisy dotyczące zielonego wodoru, a więc wytworzonego w oparciu o odnawialne źródła energii. UE oczekuje, że do 2030 r. będzie on stanowił aż 42 proc. całości produkcji wodoru. W przypadku branży nawozowej ma to być 42 proc. zielonego amoniaku. Dziś wszyscy zdają sobie sprawię, że osiągniecie tego pułapu w tak krótkim czasie jest niemożliwe m.in. ze względu na brak odpowiedniego finansowania i odpowiednich dostaw elektrolizerów. Trzeba też zauważyć, że w związku z regulacjami dotyczącymi zielonego wodoru bardzo łatwo przemysł w UE mógłby wpaść w pułapkę uzależnienia od dostaw tego surowca z innych regionów, gdzie panują znacznie lepsze warunki do jego produkcji, np. od państw afrykańskich.