O nawet 48 proc., do 3,5 zł, drożały w poniedziałek papiery Elektrobudowy. Przez znaczną część sesji handel był niemożliwy z uwagi na równoważenie popytu i podaży. Wzmożone zainteresowanie papierami widać od połowy lutego, kiedy w kilka dni kurs skoczył z 0,71 do 2,5 zł, czyli o ponad 250 proc. Później spadł o 32 proc., do 1,7 zł, by ponownie zaatakować poziom 2,5 zł.
Policzone dni
Inwestorzy powinni brać pod uwagę, że akcje Elektrobudowy przestaną być notowane już za nieco ponad miesiąc, 8 kwietnia, ponieważ 8 października 2020 r. uprawomocniło się postanowienie o ogłoszeniu upadłości likwidacyjnej. Zgodnie z przepisami, warszawska giełda w takich przypadkach musi wykluczyć papiery z obrotu.
Krótka perspektywa nie odstrasza inwestorów o zacięciu spekulacyjnym. Niedawno o zwiększeniu udziału z 4,99 do 6,3 proc. informował nawet szerzej nieznany na rynku kapitałowym Adam Maroszek.
Sprawy spółki prowadzi syndyk, którego głównym zadaniem jest spłacanie wierzycieli. Od maja ub.r. produkcja rozdzielnic, a od czerwca obsługa kontraktów w branży energetycznej i przemysłowej są dzierżawione Zarmenowi za 0,78 mln zł miesięcznie (w tym opłaty i podatki). W lutym br. syndyk sprzedał za ponad 18 mln zł udziały w spółce zależnej Energotest. A akcjonariusze? Im przysługuje udział w majątku pozostałym po przeprowadzeniu postępowania likwidacyjnego.
Nieudana rewolucja
Wniosek o upadłość likwidacyjną złożył zarząd Elektrobudowy niemal dokładnie rok temu. Menedżerowie nie widzieli możliwości wypracowania z bankami i ubezpieczycielami umowy restrukturyzującej finansowanie, od której zależało przeprowadzenie ratunkowej emisji akcji. Spółka od wielu miesięcy działała na podstawie przedłużanej umowy stand still.