Radykalizacja gołębiego nastawienia Fedu w kwestii polityki pieniężnej dała inwestorom sporo do myślenia.
Niejednoznaczne nastroje
Jeśli jeszcze niedawno przedstawiciele władz monetarnych zakładali dokonanie dwóch podwyżek stóp procentowych w USA w tym roku, a obecnie doszli do wniosku, że nie będzie żadnej, musiały być ku temu poważne powody. Na dodatek bardzo pospieszono się w kwestii wstrzymania procesu redukcji sumy bilansowej Fedu. Już od maja jego tempo ma się zmniejszyć o połowę, czyli z 30 mld do 15 mld dolarów miesięcznie, a jego zakończenie ma nastąpić we wrześniu. Warto przypomnieć, że jeszcze w grudniu ubiegłego roku, a więc zaledwie trzy miesiące wcześniej, Rezerwa nie miała oporów przed podwyższeniem stóp procentowych i podtrzymaniem gotowości kontynuowania cyklu zaostrzania polityki pieniężnej w przyszłości. Powodem dość radykalnej zmiany nastawienia w tak krótkim czasie były dwa czynniki. Pierwszy to gwałtowne pogorszenie się nastrojów na rynkach finansowych pod koniec ubiegłego roku. W samym grudniu S&P500 stracił prawie 16 proc., a licząc od października zniżkował o niemal 20 proc., balansując na granicy bessy. Sygnały łagodzenia retoryki Fedu uratowały wówczas skórę byków i umożliwiły dynamiczne odreagowanie na giełdach. Drugi powód wolty w wykonaniu Fedu to narastające obawy o perspektywy amerykańskiej gospodarki. W opublikowanej w minioną środę projekcji Fed obniżył z 2,3 do 2,1 proc. medianę prognozy tempa wzrostu PKB w tym roku i z 2 do 1,9 proc. skorygował swoje przewidywania na 2020 r.
Niewielkim pocieszeniem było pozostawienie na niezmienionym poziomie, sięgającym 1,8 proc., prognozy na 2021 r., co jednoznacznie wskazuje, że amerykańska gospodarka znajduje się na ścieżce spowolnienia tempa wzrostu, choć o ewentualnej recesji wspominają tylko najwięksi pesymiści.
Rynkowe reakcje na sygnały płynące z Fedu były mocno niejednoznaczne. Tuż po posiedzeniu wyraźnie na wartości tracił dolar, ale już dzień później odrobił straty niemal w całości. Według dość powszechnej opinii amerykańska waluta nie ma w dłuższym horyzoncie wzrostowego potencjału, ale na razie trzyma się nieźle. Należy się liczyć z wahaniami jej notowań i ich wpływem na sytuację w pozostałych segmentach rynku finansowego. W środę wieczorem kurs euro podskoczył do ponad 1,14 dolara, a w czwartek zawrócił w kierunku 1,13 dolara. Trochę podobnie było w przypadku rynku długu. W środę rentowność amerykańskich dziesięcioletnich obligacji skarbowych zniżkowała w okolice 2,52 proc., czyli do poziomu najniższego od stycznia ubiegłego roku, by czwartkową sesję kończyć niewielkim wzrostem do 2,54 proc. Warto przy tym zwrócić uwagę, że amerykańskie dziesięciolatki drożeją już od początku listopada ubiegłego roku, w wyniku czego ich rentowność obniżyła się o prawie 0,7 pkt proc. Na zmianę tej tendencji raczej się nie zanosi, choć możliwe jest odreagowanie, którego próbę mieliśmy okazję obserwować w czwartek.
Równie niejednoznaczne reakcje obserwowano na giełdach akcji. Główne indeksy na Wall Street lekko zniżkowały w środę, tuż po posiedzeniu Fedu, dzień później zaś poszły zdecydowanie w górę. S&P500 w czwartek zyskał ponad 1 proc., a Nasdaq Composite wzrósł o prawie 1,5 proc. Na naszym kontynencie nastroje były wyraźnie słabsze. DAX w trakcie pierwszych czterech sesji minionego tygodnia zniżkował o 1,2 proc., z trudem broniąc się przed spadkiem poniżej 11 500 punktów. O połowę mniejszy spadek zanotował paryski CAC40, podobnie jak indeks giełdy londyńskiej FTSE 250.