Mieszana sztuka zarabiania

Biznes i sport. Sukces Polaka Jana Błachowicza w walce o pas mistrza kategorii półciężkiej organizacji UFC (Ultimate Fighting Championship) dowodzi, że nawet w czasach koronawirusa, daje się sporo zarobić na walkach w oktagonie. Niezmiennie najwięcej zarabiają ci, którzy walki organizują.

Publikacja: 03.10.2020 14:40

Mieszana sztuka zarabiania

Foto: Twitter/Jan Błachowicz

Historia UFC, największej i najbogatszej organizacji promującej mieszane sztuki walki (mixed martial arts – MMA) liczy sobie 27 lat. W tej specyficznej branży to kawał historii. Początek napisano w 1993 roku, gdy grupa zainteresowanych osób doprowadziła w Denver do kilkunastu walk porównujących skuteczność różnych sposobów powalania, podcinania, kopania, duszenia i uderzania w ringu lub na macie.

Pod tym hasłem walczyli ze sobą pięściarze, kickbokserzy, karatecy, zapaśnicy, judocy, specjaliści od taekwondo, brazylijskiego jiu-jitsu, sambo i muay thay – bez szczególnego zwracania uwagi na precyzyjne reguły starć i kategorie wagowe.

Pomysł początkowo nie zyskał znaczącej popularności, miał też sporą grupę poważnych przeciwników, był wśród nich późniejszy kandydat na prezydenta USA senator John McCain (zmarł w 2018 r.), który najłagodniej nazywał walki MMA współczesną formą walk kogutów. Bankrutującą firmę organizującą tę rozrywkę – Semaphore Entertainment Group (SEG) kupili jednak w 2001 roku za 2 mln dol. obrotni przedsiębiorcy z Las Vegas, bracia Lorenzo i Frank Fertitta, wcześniej bardzo dobrze radzący sobie z zarządzaniem kasynami w Nevadzie. Z powodzeniem przekształcili niszowy biznes w globalne przedsiębiorstwo o obrotach liczonych dziś w setkach milionów dolarów.

Pomysł podsunął im Dana White, biznesmen irlandzkiego pochodzenia, który przeszedł podczas bujnej młodości w Las Vegas drogę od początkującego boksera, przez prace przy budowach i remontach ulic, po ochronę nocnych klubów i pierwsze próby organizacji walk MMA. Studia na University of Massachusetts zaczął, ale nie skończył. Braci Fertitta poznał i zyskał ich szczerą przyjaźń w szkole.

W celu kupna SEG założyli firmę Zuffa, LLC („zuffa" to po włosku bójka), podzielili się udziałami (główni inwestorzy po 40 proc., White – 10) i zaczęli działalność pod zarządem White'a, który niemal natychmiast został twarzą UFC, synonimem marki, gwiazdą niekiedy większą niż walczący w oktagonie. Dziś to zadeklarowany koronasceptyk i wielki zwolennik prezydenta Donalda Trumpa.

Przez kilka lat organizacja miała problemy. Stacje telewizyjne nie były zainteresowane, ataki polityków takich jak McCain pogłębiały kryzys. Przełamanie przyszło, gdy White wpadł na pomysł stworzenia reality show, w którym zawodnicy MMA, podzieleni na dwie drużyny rywalizowali o kontrakt z UFC. Bracia Fertitta się zgodzili, program nazwano „The Ultimate Fighter", nagrano i wyemitowano w 2005 roku w niedużej wówczas stacji Spike TV. Ameryka była zachwycona.

Kontrakty wedle uznania

Korzystając z nagłego wzrostu zainteresowania i rosnących przychodów, Zuffa zaczęła w agresywny sposób zdobywać dominującą pozycję na rynku. W 2006 roku rozpoczęła boje prawne z pierwszą na amerykańskiej scenie ligą walk MMA – International Fight League i tę walkę wygrała – IFL zakończyła działalność w 2008 roku. Jeszcze w 2006 roku Zuffa wykupiła konkurentów z World Fighting Alliance, nieco później przejęła World Extreme Cagefighting, co m.in. pozwoliło poszerzyć działalność na Kanadę.

W 2007 roku bracia Fertitta przejęli od Dream Stage Entertaiment największego rywala – organizację Pride Fighting Championships, co uczyniło ich imperium przedsiębiorstwem o zasięgu światowym. Po kolejnych dziewięciu latach, gdy roczne przychody wzrosły do ponad 600 mln dol (i zysk do prawie 160 mln) bracia Fertitta i Dana White mogli sprzedać większościowy pakiet udziałów w Zuffie za 4 mld dol. spółce William Morris Endeavor Entertainment.

White pozostał prezydentem UFC, w ramach wynagrodzenia zachował udział w zyskach, a w 2019 roku podpisał z nowymi właścicielami następny kontrakt, który zapewnił mu pozostanie na stanowisku przynajmniej do 2025 roku. Szacowane przychody UFC w 2020 roku mają sięgnąć 900 mln dol.

Sukces UFC, chociaż postrzegany po amerykańsku jako efekt przedsiębiorczości i rozumienia mechanizmów szczególnego rynku, jakim są komercyjne walki w ringu lub klatce, był od początku budowany na plecach uczestników walk, którzy nawet dziś nie mają wiele do powiedzenia w kwestii sposobu dzielenia zysków.

Zawodnicy, którzy dołączają do UFC, podpisują kontrakty na określoną liczbę walk za wyznaczoną pensję, która rośnie stopniowo z każdym zwycięstwem. Kontrakt daje szefom UFC prawo do jego rozwiązywania lub przedłużania – wedle uznania. Wynagrodzenie pozostaje tajemnicą, chociaż niektóre prowizje są ujawniane, ale nie obejmuje to uznaniowych premii lub zysków z transmisji typu pay-per-view (PPV).

Wojownikom UFC nie przysługują emerytury, nie mają całorocznej opieki zdrowotnej, ubezpieczenie obejmuje tylko kontuzje związane z walką. Praca w UFC polega na ciągu startów. Kiedy UFC odkłada zaplanowane walki, nie ma obowiązku rekompensować zawodnikom strat. Organizacja uznaje walczących za niezależnych wykonawców, co oznacza, że ??nie są oni w stanie czerpać korzyści i ochrony zapewnianej pracownikom przez prawo USA.

W 2015 roku byli zawodnicy UFC wnieśli pozew zbiorowy przeciw organizacji, skarżąc te praktyki, ale wiele to nie zmieniło. Uczestnicy walk nie są reprezentowani przez żadne stowarzyszenie ani związek zawodowy, mają ograniczoną siłę nacisku i nie są w stanie wiele wynegocjować.

Było to np. widoczne, gdy szefowie UFC podpisali wieloletnią, wartą 70 mln dol. umowę z firmą Reebok w 2015 roku. Kontrakt zmusił zawodników do noszenia wyłącznie ubiorów Reeboka na imprezach związanych z UFC, bez zachowania miejsca dla własnych sponsorów, co oznaczało dla wielu utratę dodatkowych zysków. Szacuje się, że na płace zawodników UFC przeznacza zaledwie od 7 do 16 proc. przychodów (choć są głosy, że więcej), co także pokazuje źródła finansowego powodzenia organizacji.

Pomimo takich warunków, dostać się do UFC jest marzeniem niemal każdego, kto chce żyć z siły pięści, umiejętności celnego kopania i skutecznego zakładania dźwigni. Powód jest prosty: ta organizacja ze względu na swój zasięg i wielkość zapewnia mistrzom największe zarobki, tu zdobywa się także największą sławę.

Dla kogo dywidendy?

Skalę tych zarobków próbuje się niekiedy ujawnić. Wedle szacunków specjalistycznych portali Jan Błachowicz, walczący w UFC od 2014 roku, zaczynał od premii rzędu 35–45 tys. dol. za walkę. Gdy zaczął więcej wygrywać, podniósł te kwoty do 80–150 tys. dol. Ostatnie zwycięstwo nad Dominickiem Reyesem i pas mistrza mistrza UFC w kategorii do 93 kg oznaczały wypłatę 110 tys. dol. gaży podstawowej, drugie tyle premii oraz bonus 50 tys. dol., w sumie 270 tys. plus nieznana kwota z PPV, która może, w przypadku korzystnego kontraktu, znacznie przewyższać gażę podstawową. W sumie przez sześć lat kariery Polak mógł zarobić ponad 1,5 mln dol. brutto.

Mniej więcej tak przebiega finansowa kariera każdego, kto zaczyna drogę w UFC. Start z poziomu 10–20 tys. dol. za walkę, w przypadku sukcesów awans do poziomu 50–100 tys., jednak tylko najlepsi mogą zarabiać setki tysięcy za walkę, a bardzo nieliczni – miliony. Jak mawia Dana White: – Jeśli nie decydujesz, ile osób dla ciebie wykupi PPV, to zamknij się i walcz.

UFC, zarządzane dziś przez Endeavor Group Holdings wspólnie z Silver Lake Partners, Kohlberg Kravis Roberts i MSD Capital (poprzez Zuffę) w lutym tego roku wypłaciło niektórym największym inwestorom 300 mln dol. dywidendy. Wśród beneficjentów byli m.in. Mark Wahlberg, Charlize Theron, Gisele Bündchen, Ben Affleck oraz Serena i Venus Williams. Szef UFC Dana White oraz dyrektor zarządzający Endeavor Ari Emanuel też coś wzięli – każdy trochę ponad 3 miliony.

Parkiet PLUS
Zagraniczne spółki z potencjałem
Parkiet PLUS
Obsługując naszych klientów, staramy się myśleć dokładnie tak jak oni
Parkiet PLUS
Nasz portfel edukacyjny w ubiegłym roku ponownie się sprawdził
Parkiet PLUS
Praca maklera to moja pasja, chociaż momenty zwątpienia też się zdarzają
Materiał Promocyjny
Zrozumieć elektromobilność, czyli nie „czy” tylko „jak”
Parkiet PLUS
Ranking „Parkietu” – Borciuch i Santander BM znów na czele
Parkiet PLUS
Dywidendowe tuzy amerykańskiej giełdy