Najwięksi akcjonariusze Indykpolu zdobyli właśnie upragnioną większość 90,07 proc. głosów na walnym i zapowiadają przymusowy wykup akcji.
Na te zapowiedzi w żaden sposób nie zareagowali pozostali akcjonariusze, notowania akcji nie drgnęły od zamknięcia w poniedziałek i nadal kurs wynosi 64 zł za akcję. To zaś pokazuje jeden z problemów tej jednej z najstarszych spółek na warszawskim parkiecie (debiut w 1994 r.) – niską płynność. Indykpol już dziesięć lat temu dołączył do programu wspierania płynności, ale niewiele to zmieniło, a spółka ponosiła koszty animatora akcji.
Zapytana o powody wyjścia spółki z GPW rzeczniczka przyznaje, że tak długo na parkiecie byli chyba z przyzwyczajenia, a utrzymywanie spółki na giełdzie ma sens, gdy planuje się pozyskiwanie kapitału w drodze emisji. Tymczasem ostatnia emisja miała miejsce w 1994 r. – Główni akcjonariusze nie planowali pozyskiwania kapitału przez GPW. Dlatego uznali, że dalsze ponoszenie kosztów funkcjonowania spółki w publicznym obrocie nie jest uzasadnione – mówi Krystyna Szczepkowska, rzeczniczka prasowa Indykpolu.
Dodatkowo dużych inwestorów mogła zniechęcać niska płynność akcji.
Spółka powiadomiła o planowanym zakończeniu swojej kariery giełdowej w raporcie bieżącym. Siły połączyli Indykpol, Rolmex, Warmińsko-Mazurski Handel Międzynarodowy, Feliks oraz Piotr Kulikowscy, Dorota, Jarosław oraz Mateusz Madejscy i Elżbieta Dorosz – razem mają 90,07 proc. głosów na walnym zgromadzeniu. Podpisali porozumienie, by wspólnie ogłosić przymusowy wykup akcji i wycofać walory Indykpolu z giełdy. Mają na to trzy miesiące.