ruchem ulgi po wmówieniu sobie, że najgorsze już się wydarzyło. Na
pierwszy plan wysuwa się inflacja. Poznamy kwietniową dynamikę cen w
Polsce i w USA. Obie są ważne i obie mogą mieć wpływ na poziom notowań na
polskim rynku. Coraz głośniej mówi się, że problem zwiększonej inflacji
staje się problemem globalnym. Ostatnie wzrosty cen żywności dolewają
oliwy do ognia. Problem w tym, że te wzrosty nie pobudzą producentów do
znacznego zwiększenia produkcji. Nie do wszystkich producentów te
tendencje cenowe docierają. Część z nich, w krajach mniej rozwiniętych,
jest odcinana od światowych rynków przez lokalne władze. Eksporterzy
żywności w celu ratowania własnych konsumentów budują bariery handlowe,
które uniemożliwiają normalne funkcjonowanie mechanizmu rynkowego w skali
międzynarodowej. Wyższe ceny żywności nie generują wyższych dochodów u
producentów, a ci w związku z tym nie zwiększają podaży, co zwykle ma
miejsce, gdy na rynku następuje skok cen. Brak równoważącej podaży
powoduje, że maleją szanse na spadek cen żywności.
Oczywiście każde władze monetarne mogą stwierdzić, że nie mają wpływu na
impulsy zewnętrzne i nie mają wpływu na zmiany cen żywności, czy energii.
Faktycznie, tu polityka pieniężna jest bezradna. Nie zmienia to faktu, że
rosnące ceny żywności i energii wpływają na gospodariego koszyka, jest czynnikiem wpływającym na
rozbudzenie żądań płacowych, a rosnące płace to oczywiście kolejny czynnik
wpływający na inflację. Zatem o ile władze monetarne nie mają wpływu na
same ceny żywności czy energii, to muszą brać pod uwagę ich wpływ na ceny
pozostałych dóbr.
Nasza rada już od jakiegoś czasu prowadzi restrykcyjną politykę pieniężną
podnosząc cenę pieniądza do 5,75 proc. Obecnie oczekuje się, że po
słabszych dwóch publikacjach rada wstrzyma się w dalszymi podwyżkami stóp,
ale i tak rynek oczekuje, że do czerwca pojawi się jeszcze jedna podwyżka
o 25 pkt. bazowych. Niektórzy oczekują luźniejszej polityki monetarnej
prowadzonej przez ECB. Ostatnie wypowiedzi szefa europejskiego baku jasno
wskazują, że tu nadal głównym czynnikiem odgrywającym rolę przy
podejmowaniu decyzji o wysokości stóp procentowych jest inflacja. Skoro ta
wykazuje raczej tendencję rosnącą, to nie ma co liczyć w najbliższym
czasie na ruch luzujący politykę pieniężną w strefie euro.
Za oceanem mimo deklaracji wydaje się, że na pierwszym miejscu nie stoi
troska o inflację, ale o wzrost gospodarczy, a raczej ratowanie gospodarki
przed recesją, czy też jej poważniejszymi skutkami. Ostatnie dane
pokazują, że wzrost PKB w I kw. nie będzie się wiele różnił od wstępnych
danych. Przypomnę, że wstępnie mówiło się o wzroście o 0,6 proc., ale po
publikacji danych o zapasach, a zwłaszcza o wielkości deficytu bilansu
handlowego szacunki te podniesiono do 0,8 proc. Trudno taki wynik uznać za
sukces, choć z drugiej strony jest to nadal wzrost, a nie spadek. Obecnie
oczekuje się, że cykl obniżek stóp procentowych w USA dobiega końca. Nie
wyklucza się, że stopy spadną jeszcze o ćwierć pkt. procentowego.
Fakt braku oczekiwań na dalsze obniżki stóp procentowych w USA oraz
przypuszczenie, że w strefie euro stopy już nie wzrosną sprawia, że
zachodzą zmiany na rynku walutowym. Notowania euro względem dolara od
dwóch tygodni bardziej sprzyjają dolarowi. To także przejaw przypuszczeń,
że w USA gorzej już nie będzie. Mamy więc za sobą falę złych informacji i
reakcji na to rynków, a teraz rynki oczekują dobrych informacji. Na jakiej
podstawie? Skąd wiadomo, że nie będzie drugiej fali złych wiadomości?
Zauważmy, że na rynku długu w Stanach sytuacja nie uległa jakiejś
znaczącej poprawie. Na razie banki wolą korzystać z pieniędzy Fed, a nie
pożyczają między sobą. Pula udostępnionych przez Fed środków nadal się
powiększa. Czy to jest oznaka normalizacji? Między bankami nadal trwa
czajenie się i strach przed tym, że któryś zaraz wybuchnie. Już nikt nie
wierzy zapowiedziom zarządów. To nauka po Bear Stearns. Rynek rośnie po
zapowiedziach dokapitalizowania kilku podmiotów. Czy będzie to umocnienie
sytuacji finansowej, czy też zebranie sił przed kolejnymi problemami?
Pojawiające się od czasu do czasu opinie, że to jeszcze nie koniec są na
razie ignorowane. Ceny akcji powoli się wnoszą. Nie jest to może szał
zakupów, ale jednak popyt ma przewagę. Skoro ma, to trzeba się z tym
pogodzić. Różnie dobrze taki stan rzeczy może potrwać jeszcze wiele
tygodni. Co ostrożniejsi zwijają majdan kierując się maksymą "sell on May
and go away". Kto wie, czy ten okres optymizmu nie jest właśnie dobrym
momentem do wyjścia z rynku. To już są jednak spekulacje. Naszym zadaniem
jest utrzymywanie się na powierzchni, a więc ruch w rytm rynkowych fal. Na
razie mamy wznoszącą.
Kamil Jaros