Pod koniec ubiegłego roku dużo mówiło się o tym, że pora postawić na rynki wschodzące, tymczasem w ostatnich miesiącach na rynkach akcji można było osiągnąć wyższe stopy zwrotu z inwestycji w krajach rozwiniętych...
Krótkoterminowe prognozy zawsze są bardzo mylące. Jeżeli w długim terminie spodziewam się rozwoju określonego scenariusza, muszę się pogodzić z tym, że w krótkim rynki mogą się zachowywać zupełnie inaczej.
W ciągu ostatnich lat przyzwyczailiśmy się do tego, że inwestorzy zachowują się według schematu „risk-on risk-off" – gwałtowny wzrost apetytu na ryzyko, ucieczka od ryzyka. W efekcie okresy dużych stóp zwrotu z „bezpiecznych przystani" – obligacji amerykańskich, umacniającego się dolara czy złota – przeplatały się z okresami wysokich zysków z ryzykownych aktywów – akcji czy obligacji i walut rynków wschodzących, obligacji korporacyjnych. Od drugiej połowy ubiegłego roku inwestorzy zachowują się tak, jakby to już nie była kwestia wyboru ryzykownych lub nieryzykownych aktywów, tylko znacznie bardziej selektywnego podejścia w każdej z tych kategorii. To już nie jest tak, że inwestorzy kupują wszystko to, co ryzykowne lub bezpieczne – znacznie bardziej selektywnie podchodzą do tematu. Moim zdaniem nie możemy powiedzieć, że od początku roku rozwinięte rynki akcji zachowują się generalnie lepiej od wschodzących.
Japonia i Polska – pierwszy przykład z brzegu.
Zwyżki na giełdzie w Tokio są wywołane osłabieniem jena. Dlatego Japonia sama w sobie nie jest przypadkiem reprezentatywnym dla całej grupy rynków dojrzałych. Kraj kwitnącej wiśni jest bardzo mocno zorientowany na eksport. W oczywisty sposób spadek wartości jena oznacza więc wyższe przychody japońskich firm, również tych notowanych na giełdzie. Do tego japoński rynek akcji jest zdecydowanie niedoważony w portfelach zarówno inwestorów instytucjonalnych – dużych międzynarodowych funduszy – jak i indywidualnych. Inwestorzy nie lubią japońskich akcji od lat – to zaczęło się jeszcze znacznie przed tsunami z 2011 r. Z kilku przyczyn – starzejącego się społeczeństwa, „nieprzyjaznego" dla inwestorów instytucjonalnych i indywidualnych rynku akcji. Dlatego wyceny są tam teraz bardzo niskie. Pytanie, czy to, co teraz widzimy, to tylko przejściowa kwestia słabnącego jena, czy początek czegoś większego? Moim zdaniem słaby jen jest katalizatorem czegoś większego, co „odczaruje" japońską giełdę. W ING globalnie jesteśmy pozytywnie nastawieni do rynku japońskiego, wierzymy, że tamtejsze spółki mają silne fundamentalne argumenty za tym, żeby drożeć. Oczywiście możemy się mylić. Wracając do pytania o rynki wschodzące i rozwinięte, to wrażenie polskich inwestorów może być spowodowane czynnikami lokalnymi – od początku roku giełda w Warszawie jest jedną z najsłabszych na świecie. Nie zapominajmy, że w 2012 r. była jednym z najlepszych rynków akcji. Widzimy, że polska gospodarka negatywnie zaskoczyła inwestorów. Widzimy też jednak, że sytuacja ma się ku lepszemu nie tylko nad Wisłą, lecz również w całej Europie. Nie wydaje mi się, żeby pod koniec roku polskie akcje wciąż miały być jednymi ze słabszych.