Przywiązanie do własnego rynku jest racjonalne

Z Robertem Bohynikiem, dyrektorem departamentu inwestycji, członkiem zarządu ING TFI, rozmawia Jan Morbiato

Aktualizacja: 15.02.2017 06:36 Publikacja: 27.02.2013 05:00

Przywiązanie do własnego rynku jest racjonalne

Foto: Archiwum

Pod koniec ubiegłego roku dużo mówiło się o tym, że pora postawić na rynki wschodzące, tymczasem w ostatnich miesiącach na rynkach akcji można było osiągnąć wyższe stopy zwrotu z inwestycji w krajach rozwiniętych...

Krótkoterminowe prognozy zawsze są bardzo mylące. Jeżeli w długim terminie spodziewam się rozwoju określonego scenariusza, muszę się pogodzić z tym, że w krótkim  rynki mogą się zachowywać zupełnie inaczej.

W ciągu ostatnich lat przyzwyczailiśmy się do tego, że inwestorzy zachowują się według schematu „risk-on risk-off" – gwałtowny wzrost apetytu na ryzyko, ucieczka od ryzyka. W efekcie okresy dużych stóp zwrotu z „bezpiecznych przystani" – obligacji amerykańskich, umacniającego się dolara czy złota – przeplatały się z okresami wysokich zysków z ryzykownych aktywów – akcji czy obligacji i walut rynków wschodzących, obligacji korporacyjnych. Od drugiej połowy ubiegłego roku inwestorzy zachowują się tak, jakby to już nie była kwestia wyboru ryzykownych lub nieryzykownych aktywów, tylko znacznie bardziej selektywnego podejścia w każdej z tych kategorii. To już nie jest tak, że inwestorzy kupują wszystko to, co ryzykowne lub bezpieczne – znacznie bardziej selektywnie podchodzą do tematu. Moim zdaniem nie możemy powiedzieć, że od początku roku rozwinięte rynki akcji zachowują się generalnie lepiej od wschodzących.

Japonia i Polska – pierwszy przykład z brzegu.

Zwyżki na giełdzie w Tokio są wywołane osłabieniem jena. Dlatego Japonia sama w sobie nie jest przypadkiem reprezentatywnym dla całej grupy rynków dojrzałych. Kraj kwitnącej wiśni jest bardzo mocno zorientowany na eksport. W oczywisty sposób spadek wartości jena oznacza więc wyższe przychody japońskich firm, również tych notowanych na giełdzie. Do tego japoński rynek akcji jest zdecydowanie niedoważony w portfelach zarówno inwestorów instytucjonalnych – dużych międzynarodowych funduszy – jak i indywidualnych. Inwestorzy nie lubią japońskich akcji od lat – to zaczęło się jeszcze znacznie przed tsunami z 2011 r. Z kilku przyczyn – starzejącego się społeczeństwa, „nieprzyjaznego" dla inwestorów instytucjonalnych i indywidualnych rynku akcji. Dlatego wyceny są tam teraz bardzo niskie. Pytanie, czy to, co teraz widzimy, to tylko przejściowa kwestia słabnącego jena, czy początek czegoś większego? Moim zdaniem słaby jen jest katalizatorem czegoś większego, co „odczaruje" japońską giełdę. W ING globalnie jesteśmy pozytywnie nastawieni do rynku japońskiego, wierzymy, że tamtejsze spółki mają silne fundamentalne argumenty za tym, żeby drożeć. Oczywiście możemy się mylić. Wracając do pytania o rynki wschodzące i rozwinięte, to wrażenie polskich inwestorów może być spowodowane czynnikami lokalnymi – od początku roku giełda w Warszawie jest jedną z najsłabszych na świecie. Nie zapominajmy, że w 2012 r. była jednym z najlepszych rynków akcji. Widzimy, że polska gospodarka negatywnie zaskoczyła inwestorów. Widzimy też jednak, że sytuacja ma się ku lepszemu nie tylko nad Wisłą, lecz również w całej Europie. Nie wydaje mi się, żeby pod koniec roku polskie akcje wciąż miały być jednymi ze słabszych.

Ostatni rok pokazał, że warto inwestować również za granicą – jak to robić? Czy Polaków da się w ogóle wypchnąć poza ich „własne podwórko"?

Kiedy przyjechałem do Polski od razu zauważyłem, że Polacy są bardzo przywiązani do swojego rynku. To jest cecha właściwa inwestorom na całym świecie – nieważne, czy mówimy o Chińczykach, którzy mają ograniczenia w inwestowaniu za granicą, czy Amerykanach, którzy mogą inwestować na całym świecie. Giełdowi gracze zawsze najchętniej wybierają własne podwórko. W Polsce jest to jednak zjawisko jeszcze bardziej widoczne niż gdzie indziej w Europie.

„Trzymanie wszystkich jajek w jednym koszyku" nie jest oczywiście najlepszą strategią w każdym momencie cyklu rynkowego, choć akurat w ubiegłym roku postawienie wszystkiego na Polskę – zarówno w dłużnej jak i akcyjnej części portfela – doskonale by się sprawdziło.

Polska to dobry rynek – stabilny politycznie, o zdrowych fundamentach, płynny (na tle regionu), na giełdzie mamy duży wybór spółek z różnych sektorów. Jako obcokrajowiec uważam, że przywiązanie Polaków do lokalnego rynku jest całkiem racjonalne.

Pytanie, czego się poszukuje. Jesteś inwestorem poszukującym dużej płynności i inwestycji w obligacje? Na twoim miejscu nie ruszałbym się z Polski. Nawet jeżeli jesteś zaawansowanym inwestorem, możesz mieć duże problemy z przewidzeniem ruchów kursów walutowych. Poza tym stopy procentowe w Polsce są jednymi z wyższych w Europie. Na rynkach, gdzie są one jeszcze wyższe, jakość emitentów obligacji jest słabsza, wybór mniejszy, a sytuacja gospodarcza i polityczna mniej stabilna. Jeżeli chcesz zainwestować w obligacje, Polska jest zdecydowanie w paczce z etykietą „rynki wschodzące", co oznacza, że przy rosnącym apetycie na ryzyko, jest chętniej wybierana przez inwestorów. Tak jak powiedziałem, stopy procentowe są w Polsce relatywnie wysokie, a gospodarka stosunkowo mocna. To oznacza, że polskie obligacje denominowane w złotych wciąż są jednym z lepszych wyborów, jeżeli chodzi o dług skarbowy w tej części świata. Czy dadzą zarobić tyle, co w ostatnich latach? Prawdopodobnie nie, mimo to na tle innych obligacji są dobrym wyborem.

Jeżeli chcesz mieć część portfela ulokowaną „ubezpieczeniowo", możesz zainwestować w światowy fundusz obligacji wysokiej jakości – krajów będących „bezpieczną przystanią" i dużych, przewidywalnych przedsiębiorstw. To jednak inwestycja, która przyniesie zysk jedynie w przypadku rozwoju negatywnego scenariusza na rynkach.

Podsumowując – alternatywy dla Polski nie szukałbym daleko. Na pewno nie zapuszczałbym się na rynki i klasy aktywów, których nie jestem w stanie zrozumieć (dotyczy to również wybranych rynków akcji – np. w Chinach). Nie szukałbym dywersyfikacji na siłę – może się wiązać z wpakowaniem do portfela ryzyka, którego się nie rozumie.

A co, jeżeli chcę inwestować w akcje?

Co do akcji, wybór jest zbyt szeroki, żeby móc sformułować uniwersalną radę dotyczącą budowy portfela. Zakładając, że jesteśmy w punkcie zwrotnym dla europejskiej gospodarki, po kolejnych kilku latach przewagi giełd amerykańskich możemy oczekiwać powrotu na międzynarodową arenę parkietów europejskich, Japonia też może być ciekawym wyborem wśród rynków rozwiniętych. Jeżeli mamy jeszcze większy apetyt na ryzyko, możemy postawić na rynki wschodzące.

To, gdzie zainwestujemy, na jakie rynki postawimy, jest kwestią indywidualną. Znacznie ważniejsze i bardziej uniwersalne jest to, w jaki sposób to zrobimy. Budujmy portfel stopniowo – nie bawmy się w timing, nie robi tego większość zawodowych zarządzających. Kiedy już wymyślisz strukturę portfela, określ, ile jesteś w stanie maksymalnie stracić – w ten właśnie sposób osoby zupełnie nieobeznane finansami mogą zdefiniować swój „apetyt na ryzyko". Jeżeli nie zaakceptowałbyś większej straty niż 5 proc., nie inwestuj w akcje tylko dlatego, że wydaje ci się, że rok będzie dobry. Zainwestuj w sposób, który historycznie rzecz biorąc nigdy nie doprowadził do strat większych niż  5?proc.

Wspomniał pan o wysokich stopach procentowych. W co mają zainwestować osoby, które trzymają ponad 500 mld zł na lokatach, kiedy oprocentowanie depozytów spada?

Nie ma alternatywy dla depozytów. Lokaty mają podstawową cechę, której nie da się odtworzyć – gwarantują określony poziom zysków, oczywiście pod warunkiem „zamrożenia" pieniędzy na określony czas. W najbardziej zbliżonych do lokat funduszach pieniężnych nie ma gwarancji zysków, w zamian za to otrzymuje się płynność – możliwość wycofania pieniędzy w dowolnym momencie bez utraty odsetek. Traktowanie nawet najbezpieczniejszych funduszy rynku pieniężnego jako zamiennika lokat jest jednak błędem. Chociażby z tego powodu, że to, co wydaje się funduszem pieniężnym, nie jest nim w rzeczywistości (dość wspomnieć ubiegłoroczne problemy funduszy „pieniężnych" z obligacjami spółek budowlanych). Lokata zawsze jest lokatą. Chodzi również o to, że dla jednej osoby różnica paru pkt proc. w rocznej stopie zwrotu z lokat i funduszu pieniężnego jest wystarczającą premią za brak płynności. Dla kogoś innego nie.

Duże TFI, takie jak wy czy np. PKO TFI czy PZU TFI, intensywnie promują ostatnio fundusze mieszane. Czy to nie jest próba ratowania umierającej powoli grupy produktów?

Dla aktywnego inwestora, który sam śledzi skład swojego portfela i stopy zwrotu jego poszczególnych części – fundusz mieszany nie jest oczywiście dobrym wyborem. Chodzi przede wszystkim o to, że dla tych wszystkich inwestorów detalicznych, którzy w ubiegłym roku masowo wpłacali pieniądze do funduszy obligacji, fundusze mieszane mogą być dobrym wyborem w sytuacji, gdy fundusze obligacji na pewno już nie zarobią tyle, co w ubiegłym roku. Różne fundusze mieszane mają różny udział akcji w portfelu – od 20–30 proc. do około 70 proc. W zależności od skłonności do ryzyka, każdy może znaleźć coś dla siebie, zwłaszcza że wyjście poza same obligacje jest jak najbardziej wskazane. Pamiętajmy, że większość inwestorów wpłacała pieniądze do funduszy obligacji zachęcona ich wysokimi stopami zwrotu przy stosunkowo niewielkim ryzyku – jeżeli wynik jest tym, co ich przyciągnęło do funduszy, pora aby zwrócili się w kierunku inwestycji, które ten wynik rzeczywiście mogą dostarczyć. Akcje w 2013 r. mają dobre perspektywy – taki jest nasz podstawowy scenariusz. Jednocześnie nie uważamy, żeby w skali roku obligacje skarbowe dały ujemną stopę zwrotu.

Jakie są wasze prognozy dla rynku akcji? Na jakie spółki postawić w tym roku?

Co do prognoz odpowiem wymijająco – jeżeli w moim zespole w poniedziałek ktoś powie: „Do końca tego tygodnia kurs euro w złotych spadnie o X" i po tygodniu okaże się, że rzeczywiście miał rację – powiedzielibyśmy: „No to co z tego, że miałeś rację? Trafić każdy może." Co innego, gdyby sytuacja zaczęła się regularnie powtarzać tydzień w tydzień (śmiech). Możesz być świetny w prognozach makro, możesz być najlepszy w przewidywaniu kolejnych decyzji NBP, możesz nawet superdokładnie przewidywać, ile wyniosą zyski spółek, a ostatecznie i tak w prognozie kursu spółki się pomylisz.

W zeszłym roku uruchomiliście nowość na polskim rynku – fundusze oparte na cyklu życia inwestorów. Co planujecie na ten rok?

Mogę powiedzieć tylko tyle, że mamy parę pomysłów. Na tym etapie nie chcemy zdradzać szczegółów – jeszcze ich nie doprecyzowaliśmy, poza tym nie chcemy, żeby ktoś nam je podkradł (śmiech).

Jako cudzoziemiec zauważył pan coś szczególnego, rzucającego się w oczy na polskim rynku funduszy?

Nie jestem tu na tyle długo, żeby coś takiego zauważyć, choć samo pytanie wzbudza ciekawość, bo sugeruje, że powinienem mieć oczy szeroko otwarte (śmiech). Jestem Słowakiem, przez lata pracowałem w Czechach – to są znacznie mniejsze kraje, mniejsze rynki. To, co na pewno wyróżnia je na plus, podobnie jak Polskę, to możliwość codziennej współpracy z osobami, które je tworzyły – weteranami rynku. Możliwość porozmawiania z twórcami giełdy, nadzoru czy pierwszymi prezesami banków – to jest niezwykłe i zupełnie niewyobrażalne np. dla amerykańskiego inwestora.

CV

Karierę rozpoczął w 2001 roku jako analityk finansowy i zarządzający portfe- lem. W 2005 roku rozpoczął pracę w Allianz Pension Fund Management Company jako zarządzający funduszami. Pracę w Grupie ING rozpoczął w 2008 roku w ING Investment Management w Czechach.

Gospodarka
Embarga i sankcje w osiąganiu celów politycznych
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
Gospodarka
Polska-Austria: Biało-Czerwoni grają o pierwsze punkty na Euro 2024
Gospodarka
Duże obroty na GPW podczas gwałtownych spadków dowodzą dojrzałości rynku
Gospodarka
Sztuczna inteligencja nie ma dziś potencjału rewolucyjnego
Materiał Promocyjny
Samodzielne prowadzenie księgowości z Małą Księgowością
Gospodarka
Ludwik Sobolewski rusza z funduszem odbudowy Ukrainy
Gospodarka
„W 2024 r. surowce podrożeją. Zwyżki napędzi ropa”