Komitet wcześniej zdecydował m.in., że banki muszą potroić rezerwy na ewentualne straty i zwiększyć współczynnik wypłacalności.
Ostatnio komitet był jednak pod ostrzałem dużych instytucji finansowych skarżących się, że Bazylea narzuca im zbyt surowe wymogi. Ostrzegały one, że będą musiały ograniczyć akcję kredytową. Narzekał na to m.in. francuski BNP Paribas i amerykańskie giganty Citigroup oraz JPMorgan Chase. Jamie Dimon, szef tego ostatniego, propozycje bazylejskiego nadzoru określił mianem antyamerykańskich, sugerując, że banki z USA powinny zerwać z komitetem nadzorców i pójść własną drogą.
– Doradcy regulatorów będą sugerować, aby komitet całkowicie zignorował lobbing banków, które próbują wykorzystać słabości globalnej gospodarki i kruchość systemu bankowego do rozwodnienia zaleceń mówiących o konieczności zwiększenia kapitałów – uważa Sony Kapoor, dyrektor zarządzający Re-Define Europe.
W czerwcu członkowie komitetu bazylejskiego ustalili, że duże banki, których upadek wywołałby szok w systemie finansowym, powinny podnieść rezerwy o minimum 2,5 pkt proc. Od tego czasu nastroje na rynkach z powodu pogłębiającego się kryzysu w strefie euro znacznie się pogorszyły, na czym ucierpiały też notowania czołowych europejskich instytucji finansowych. Międzynarodowy Fundusz Walutowy szacuje ryzyko kredytowe europejskich banków na 300 miliardów euro. Z kolei według obliczeń Banku Rozrachunków Międzynarodowych (BIS) instytucjom tym może zabraknąć aż 4 bilionów dolarów na sfinansowanie bieżących operacji, gdyż coraz trudniej im pozyskać fundusze w walucie amerykańskiej.
Gdyby nowe wymogi Bazylei już obowiązywały, 28 banków musiałoby podnieść kapitał, ocenia komitet nadzorców. Liczy na to, że nowe reguły zostaną wprowadzone w latach 2016–2018. – Wprawdzie perspektywa wydaje się dość odległa, ale rynek będzie wywierał presję na poszczególne banki, aby szybciej podniosły kapitał – uważa Patricia Jackson z Ernst & Young.