Jak ocenia pan obecną sytuację gospodarczą na rynku miedzi, m.in. w kontekście wprowadzanych przez USA ceł?
Oczywiście polityka ma wpływ na gospodarkę. W ostatnich dniach widzimy bardzo duże rozchwianie rynku jako reakcję na wprowadzone przez USA cła. Jeśli chodzi o krajową sprzedaż miedzi w KGHM, to wpływ obecnej sytuacji jest jednak niewielki. Patrząc na globalny rynek miedzi, w USA zużywa się jej około 2 mln ton rocznie. Z kolei wydobycie wynosi tam około 1 mln ton. Z drugiej strony, produkcja hutnicza z miedzi pierwotnej (z wydobywanej rudy – red.) jest na poziomie niecałych 400 tys. ton, czyli, jak widać, spełnia około 20 proc. amerykańskich potrzeb. Stany Zjednoczone nie mają wystarczających zdolności hutniczych, by pokryć własne zapotrzebowanie. Jeśli nałożą wysokie cła na import miedzi, to nie będą w stanie zaspokoić po rozsądnych cenach zapotrzebowania zgłaszanego przez tamtejszy rynek. Musieliby wybudować nowe huty. Z tego też powodu trudno dziś w sposób jednoznaczny prognozować przyszłość i skutki, jakie powstały chaos wywoła zarówno u dostawców, jak i odbiorców.
Co ten powstały chaos oznacza dla KGHM?
Nie zmienia się mój ogólny pogląd, że długoterminowo surowce, w tym szczególnie miedź, są kluczem do wszystkiego – podstawą rozwoju niemal każdej gałęzi gospodarki. Już ponad 20 lat temu mówiło się, że mogą zostać wynalezione rozsądne substytuty miedzi, które znajdą zastosowanie m.in. w energetyce. Nic takiego do dziś się nie stało. Miedź jest metalem strategicznym. Co więcej, zapotrzebowanie na nią rośnie proporcjonalnie do rozwoju światowej gospodarki i to jest zjawisko naturalne.
Ale przez cła światowa gospodarka może spowolnić lub nawet znaleźć się w recesji. Czy wtedy popyt na miedź też będzie rósł?
Jeśli cła będą zwiększane na szeroką skalę, to prawdopodobnie pojawią się odczyty powodujące zjawisko recesji gospodarczej. Osobiście nie sądzę jednak, aby trwała ona zbyt długo. Nie zmieni to jednak długoterminowego trendu zapotrzebowania na metale do rozwoju gospodarek na świecie. W szczególności tych krajów, które mają jeszcze bardzo duży potencjał rozwojowy.
Czyli, jeśli dojdzie do spadku popytu na miedź, to będzie to korekta w długoterminowym trendzie wzrostowym?
Dokładnie tak. W tym kontekście trzeba też zauważyć, że koszty związane z wydobyciem i przetwórstwem miedzi rosną, czego fundamentalną przyczyną jest jakość i dostępność złóż. Dawno minęły czasy, kiedy powstawały odkrywkowe kopalnie z 2-proc. zawartością miedzi w rudzie. Teraz to 0,3–0,6 proc. Oznacza to, że do wyprodukowania tej samej ilości metalu trzeba przetopić dużo więcej wsadu. Koszty rosną też z przyczyn innych niż geologiczno-górnicze. Dziś do historii należy sytuacja, w której o pewnych lokalizacjach – w Afryce czy Ameryce Południowej – mówiło się o tzw. niedrogiej sile roboczej. Koszty życia, pracy i wynagrodzeń wzrosły również tam, do czego niewątpliwie przyczyniła się globalizacja. Kolejna sprawa to koszty energii. One nie tylko rosną, ale i na pewnym poziomie wyrównują się w poszczególnych krajach. W rezultacie, wszystkich producentów miedzi i innych metali dotyczy to samo zjawisko, które można ogólnie nazwać „naturalną inflacją” w przemyśle.
Czy w obliczu istotnie rosnących kosztów nie dojdzie do ograniczenia produkcji miedzi?
Globalnie produkcja będzie rosła. Aktualne prognozy nie mówią o spadku zapotrzebowania na miedź w długim terminie. Jest to metal niezbędny w transformacji energetycznej m.in. przy projektach dotyczących budowy instalacji fotowoltaicznych, wiatrowych, przesyłu energii elektrycznej czy rozwoju elektromobilności. W efekcie, aby nadążyć za popytem, trzeba będzie uruchamiać projekty, które do tej pory były kalkulowane jako nieopłacalne – czyli o słabych zawartościach metali w rudzie, trudno dostępne, na większych głębokościach czy nawet projekty podmorskie. One niewątpliwie będą droższe, co z kolei oznacza, że ceny miedzi muszą rosnąć. To jest trend długoterminowy.