Propozycja, której celem jest ograniczenie skali sprzedaży pozwoleń na emisję CO2 w ramach Europejskiego Systemu Handlu Emisjami (ETS) między 2013 i 2020 r., może przynieść mizerne efekty, jeśli nie pójdą?w ślad za nią trwałe rozwiązania – twierdzą analitycy.
ETS został stworzony przede wszystkim po to, by zachęcić firmy do inwestycji w technologie redukujące w dłuższym okresie ilości emitowanego przez nie CO2, a nie do kupowania więcej uprawnień w celu zwiększenia emisji. Im wyższa cena kontraktu, tym silniejsza motywacja do obniżenia emisji. Tymczasem ceny spadły w tym roku do rekordowo niskich poziomów, ciągnięte w dół przez nadpodaż oraz spowolnienie gospodarcze.
Według obowiązującego prawa firmy będą musiały począwszy od przyszłego roku aż po 2020 r. kupować większą ilość pozwoleń na aukcjach. Reszta będzie nadal przydzielana bezpłatnie. Liczba uprawnień będzie miała swój roczny limit, poczynając od 2,04 mld w 2013 r. Każdego roku będzie on obniżał się o 37,4 mln, tak aby dojść do zakładanego na 2020 r. celu. Niemal połową pozwoleń z rynku będzie obracać się na aukcjach, ale ich liczba także ulegnie stopniowej redukcji do 2020 r.
Szacuje się, że jednak te cięcia nie wystarczą, by zlikwidować nadpodaż. Aby rozwiązać ten problem choć tymczasowo, Komisja Europejska wysunęła 25 lipca następującą propozycję: obniżyć liczbę pozwoleń handlowanych na aukcjach w latach 2013–2015, a następnie sprzedać je później, czyli po prostu wycofać je na jakiś czas z obrotu.