Krajobraz z silnym frankiem

Gospodarka alpejskiego kraju złapała zadyszkę, ale Helweci robią, co mogą, aby utrzymać tytuł szczęśliwej wyspy na mapie Europy.

Aktualizacja: 06.02.2017 20:10 Publikacja: 23.08.2015 18:29

Thomas Jordan, prezes Szwajcarskiego Banku Narodowego.

Thomas Jordan, prezes Szwajcarskiego Banku Narodowego.

Foto: Bloomberg

Minęło ponad pół roku od dnia, w którym Szwajcarski Bank Narodowy (SNB), uznawany za jedną z najbardziej wiarygodnych instytucji na świecie, niespodziewanie porzucił minimalny kurs euro wobec franka, wywołując panikę na rynkach i wystawiając na próbę własną reputację. Choć kurz na rynkach już opadł, a inwestorzy wyleczyli rany, silna waluta coraz mocniej dusi szwajcarską gospodarkę.

Ta w pierwszych trzech miesiącach roku skurczyła się o 0,2 proc. i wszystko wskazuje na to, że drugi kwartał również był na minusie, co w języku ekonomii nazywane jest techniczną recesją (pierwszą w tym kraju od czasu globalnego kryzysu lat 2008–2009). Helwetów bez wątpienia czeka trudny rok; największy szwajcarski bank UBS spodziewa się, że w całym 2015 r. gospodarka alpejskiego kraju powiększy się tylko o 0,5 proc. w porównaniu z 2 proc. w 2014 r.

Drożsi od Niemców

Tak słaby wynik to efekt załamania eksportu w kilku kluczowych dla gospodarki branżach. Ponieważ licząca zaledwie 8 mln mieszkańców Szwajcaria nie jest w stanie wchłonąć zbyt wielu produkowanych w kraju towarów, być albo nie być wielu przedsiębiorstw zależy od popytu z zagranicy. A europejscy partnerzy handlowi w ostatnich miesiącach mniej chętnie kupują drogie szwajcarskie wyroby.

Wśród największych przegranych są producenci maszyn i metali. SwissMEM, organizacja zrzeszająca firmy z tej branży, podaje, że w pierwszej połowie tego roku liczba nowych zamówień skurczyła się o prawie 15 proc., a sprzedaż o 7 proc. w porównaniu z pierwszym półroczem poprzedniego roku. Jedna trzecia firm prognozuje, że w tym roku znajdzie się pod kreską. – Sytuacja jest naprawdę poważna. Lecimy samolotem bez pilota i mało kto zdaje sobie sprawę, że kierujemy się wprost na ścianę – obrazowo opisuje sytuację w swojej firmie Rolf Muster, szef Schaublin Machines, specjalizującej się w produkcji urządzeń precyzyjnych. Od stycznia do maja Muster stracił ok. 60 proc. zamówień i był zmuszony zwolnić dziesięciu pracowników, a kolejnym 35 skrócić wymiar pracy. – Inwestujemy ok. 10 proc. dochodów w badania i rozwój, żeby poprawić konkurencyjność. Po decyzji SNB Niemcy, nasi najwięksi konkurenci, z dnia na dzień zyskali 15-proc. przewagę cenową, nie inwestując nawet centa – zżyma się przedsiębiorca.

Co ciekawe, tym, którzy 15 stycznia 2015 r. krzyczeli najgłośniej, frankowy szok aż tak mocno nie zaszkodził. Mowa o producentach zegarków. Największy z nich, szwajcarski Swatch, przyznaje, że silna waluta odebrała firmie ok. 0,5 mld franków zysku w pierwszym półroczu, ale sprzedaż wzrosła, głównie dzięki silnemu popytowi z Azji. – Spodziewamy się dobrej drugiej połowy roku – mówią przedstawiciele firmy.

Menedżer bez bonusu

Pozaeuropejskie rynki zbytu to nadzieja dla szwajcarskich firm, które robią, co mogą, aby ratować swoje biznesy. Często odbywa się to kosztem pracowników. Starumann, zatrudniający 2,2 tys. osób na całym świecie producent implantów dentystycznych z Bazylei, postanowił działać tak, aby uniknąć bolesnych zwolnień. W zamian za to poobcinał menedżerom bonusy, a tym, którzy pracują poza granicami Szwajcarii, zaproponował wynagrodzenie w euro. – Z dnia na dzień znaleźliśmy się na poziomie z 2012 r., jeśli chodzi o nasze przychody i zysk – narzeka szef firmy Marco Gadola. – Jeśli wprowadzona przez nas strategia redukcji kosztów nie przyniesie rezultatów w ciągu najbliższych 18 miesięcy, nie wykluczamy redukcji zatrudnienia – dodaje.

Najpoważniejszym lokalnym skutkiem spowolnienia gospodarczego jest właśnie wzrost bezrobocia. Statystyki pokazują, że od stycznia tego roku pracę w Szwajcarii straciło 7,6 tys. osób, a coraz więcej niepewnych przyszłości firm daje pracownikom umowy jedynie na czas określony. Ekonomiści prognozują, że stopa bezrobocia w tym roku wzrośnie do 3,6 proc. z 3,2 proc. obecnie. Choć w porównaniu ze średnią europejską to wciąż niewiele, pojawiają się obawy o wydolność hojnego szwajcarskiego systemu świadczeń socjalnych.

Utraty pracy najbardziej się boją pracownicy branży turystycznej. Właścicieli hoteli, restauracji, ośrodków spa decyzja SNB zaskoczyła w środku sezonu narciarskiego. Teraz narzekają na trudne lato. – Wahania kursu waluty dotyka branżę turystyczną najmocniej ze wszystkich sektorów gospodarki. My nie jesteśmy beneficjentami tańszego importu, nie możemy też przenieść biznesu za granicę. Turyści rezygnują z zaplanowanego wcześniej pobytu, a nowych rezerwacji jest wyraźnie mniej – piszą przedstawiciele Szwajcarskiej Federacji Turystycznej w wydanym niedawno oświadczeniu. I tak wysokie już ceny urlopu w szwajcarskich Alpach stały się teraz dla turystów zaporowe. A i sami Szwajcarzy chętniej wybierają inne kierunki. W promocję swojego kraju zaangażowała się nawet „pierwsza rakieta Szwajcarii" Roger Federer. „To wciąż wspaniałe miejsce, przyjeżdżajcie proszę" – zaapelował tenisista w czerwcu.

Nowa normalność

Dzisiaj za jedno euro na rynku płaci się ok. 1,07 franka (wobec 1,2 franka przed 15 stycznia) i według rynkowych ekspertów nie ma co się spodziewać, że w najbliższym czasie kurs walutowy da szwajcarskim firmom oddech. Mimo że SNB robi, co może, aby zmniejszyć zainteresowanie inwestorów frankiem, ten w rynkowych kategoriach wciąż jest mocno przewartościowany. Ekonomiści spodziewają się, że kurs euro utrzyma się w granicach 1–1,05 franka i wszystko wskazuje na to, że Helweci będą się musieli do tej nowej normalności przyzwyczaić. Przy czym normalność ta wciąż kształtowana jest przez działania banku centralnego. Choć w teorii od ponad pół roku frank szwajcarski jest wolny, SNB nadal ponosi koszty trzymania kursu w ryzach, kupując waluty na rynku. Tylko w drugim kwartale tego roku bank centralny stracił w ten sposób 30 mld franków, a w całym półroczu ok. 50 mld franków. Choć pojawiły się głosy, że zważywszy na ryzyko wyjścia Grecji z Eurolandu, to prawdopodobnie i tak niższa cena niż ta, którą przyszłoby SNB zapłacić, gdyby masowo kupował waluty na rynku, trzymając sztywny kurs franka wobec euro.

Miano bezpiecznej przystani słono Szwajcarię kosztuje, ale tutejsi ekonomiści są wyjątkowo spokojni i przekonani, że kłopoty kraju są przejściowe. – Już nie raz doświadczyliśmy szoku związanego z umacniającą się walutą i poradziliśmy sobie lepiej, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać – mówi Jan-Egbert Sturm ze Szwajcarskiego Federalnego Instytutu Technologii (ETHZ). – To zdolność adaptacji szwajcarskiej gospodarki czyni ją szczęśliwą wyspą na mapie Europy – dodaje.

Adaptacji sprzyja przede wszystkim silna konsumpcja prywatna. Średnia płaca w Szwajcarii przekracza 5 tys. franków (ok. 20 tys. zł), a tańsze euro obniżyło ceny towarów importowanych, zwiększając siłę nabywczą gospodarstw domowych. Przykładowo w czerwcu, w porównaniu z poprzednim rokiem, ceny w sklepach były o 1 proc. niższe. Najbardziej hojne eurobonusy już się co prawda skończyły, ale kto skorzystał z okazji, mógł kupić nowy samochód nawet 20 proc. taniej, nie mówiąc już o oszczędnościach na codziennych zakupach.

Choć tego roku Szwajcaria na pewno nie zaliczy do udanych, to ekonomiści są przekonani, że już w przyszłym eksport wyjdzie na prostą i gospodarka znów zacznie rosnąć. Przy czym nie jest wykluczone, że jeśli recesja w kraju potrwa dłużej, do gry znów wkroczy bank centralny. Choć dziś oprocentowanie kredytów w Szwajcarii jest ujemne i wynosi -0,75 proc., większość ekonomistów nie widzi przeszkód, aby stopy procentowe spadły jeszcze mocniej.

[email protected]

Bernd Aumann, analityk w departamencie inwestycji banku UBS

Rentowność dziesięcioletnich szwajcarskich obligacji skarbowych jest ujemna, co pokazuje, że cel banku centralnego, aby uczynić inwestycje w szwajcarskie aktywa mniej atrakcyjnymi dla globalnych graczy, został osiągnięty. Choć tak jak dla większość inwestorów decyzja SNB była dla nas zaskoczeniem, z perspektywy czasu przywrócenie walucie płynności należy uznać za słuszne. Działania SNB pozwoliły osiągnąć rynkową równowagę kursu euro wobec franka, która wynosi obecnie 1–1,05, jednak trzeba podkreślić, że biorąc pod uwagę ujemne stopy procentowe i fakt, że SNB wciąż przeprowadza niewielkie interwencje na rynku walutowym, frank szwajcarski wciąż jest mocno przewartościowany wobec innych walut. To pokazuje, że sytuacja jest daleka od normy.

Maxime Botteron,ekonomista banku Credit Suisse

Umocnienie waluty nadwerężyło dotychczas tylko jedną sferę szwajcarskiej gospodarki. Podczas gdy popyt krajowy wciąż jest silny, przedsiębiorstwa z wysokim udziałem sprzedaży eksportowej cierpią w wyniku osłabienia popytu zewnętrznego, głównie od kontrahentów z krajów Unii Europejskiej. Prawdziwe zagrożenie dla gospodarki polega na tym, że załamanie eksportu może doprowadzić do zwolnień pracowników niektórych branż i wyższego bezrobocia, a w rezultacie zaważyć na dynamice konsumpcji prywatnej. Taki mechanizm mógłby skłonić bank centralny do interwencji, choćby w postaci dalszych obniżek stóp procentowych. Nie wykluczamy takiego scenariusza, jeśli spadek szwajcarskiego PKB przeciągnąłby się na dalsze kwartały tego roku.

Gospodarka światowa
Amerykańskie taryfy to największy szok handlowy w historii
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Gospodarka światowa
Czy Powell nie musi bać się o stanowisko?
Gospodarka światowa
Chiny twierdzą, że nie prowadzą żadnych rozmów handlowych z USA
Gospodarka światowa
Niemcy przewidują stagnację gospodarki w 2025 r.
Gospodarka światowa
Musk obiecał mocniej zajmować się Teslą
Gospodarka światowa
Kakao będzie drożeć jeszcze latami