Luźna polityka pieniężna, interwencje na rynku walutowym, zawieszanie giełdowego handlu oraz zakaz sprzedaży akcji przez największych udziałowców nie pomogły. Chińskie indeksy giełdowe szukają dna. W ostatnich dniach słowo „bessa" odmieniane jest przez wszystkie przypadki. Niestety, są ku temu twarde przesłanki.
Korekta czy bessa
Bessa najczęściej definiowana jest jako okres co najmniej 20-proc. spadku cen, licząc od lokalnego szczytu do lokalnego dołka. Trzymając się tej reguły, można już mówić o rynku niedźwiedzia w Chinach. Od grudniowych szczytów Shanghai Composite Index, szeroki indeks giełdy w Szanghaju, stracił bowiem ponad 21 proc., do poziomu 2900 pkt. Panikę widać także na dwóch pozostałych parkietach: w Shenzhen oraz Hongkongu, gdzie przecena przybrała podobne rozmiary. – Załamanie indeksów, spadek płynności, błyskawiczne delewarowanie pozycji, powiększone o nagłe umorzenia w funduszach inwestycyjnych, wywołały efekt domina – uważa Xiao Gang, szef Chińskiej Komisji Regulacyjnej ds. Akcji (China Securities Regulatory Commission).
Wiadomo nie od dziś, że chińskie giełdy podlegają silnym wpływom polityków w Pekinie. Włodarze użyli wielu narzędzi mających na celu zatamowanie krwotoku. Bez skutku.
– Tegoroczne działania podjęte przez chińskich decydentów, które miały zahamować panikę, nie przyniosły pożądanych rezultatów. Inwestorzy tracą zaufanie do rynku akcji – uważa Francis Lun, broker z firmy Geo Securities w Hongkongu.
– Rząd w Pekinie ma problem z nakreśleniem jasnej strategii działania. Prezydent Xi Jinping i jego otoczenie muszą udowodnić, że mają zdefiniowany plan działania – dodaje Brian Jacobsen, dyrektor strategii w amerykańskim Wells Fargo Advantage Funds.