Jeśli nas wybierzecie, nie będziecie płacić podatku Belki – obiecuje Polskie Stronnictwo Ludowe. PJN deklaruje wprowadzenie jednej stawki podatku dochodowego na poziomie 19 proc., w zamian jednak likwidację ulg podatkowych. Lewica zaś deklaruje wprowadzenie ulg inwestycyjnych dla firm tworzących nowe miejsca pracy i – o ile się da – obniżenie stawki VAT do 19 proc.
Gotowi zmniejszać dochody...
Festiwal przedwyborczych obietnic już się rozpoczął. Politycy podkreślają, że wprawdzie kryzysowy czas nie sprzyja rozdawnictwu publicznych pieniędzy, jednak w ich programach raczej tego nie widać.
Z wyjątkiem PO, które nie zamierza podnosić pensji budżetówce – może oprócz nauczycieli – i zamierza po wyborach powrócić do pomysłu likwidacji jednodniowych lokat pozwalających uniknąć płacenia podatku od lokat i zysków kapitałowych. Reszta partii deklaruje wzrost wynagrodzeń administracji, a także wstrzymanie prywatyzacji.
– Na sprzedaż powinny pójść tylko firmy w kiepskiej kondycji – twierdzi Stanisław Stec z SLD. Politycy zamierzają też zamienić waloryzację rent i emerytur z procentowej na kwotową – także z wyjątkiem polityków PO i PJN.
Zdania wśród polityków – również w koalicji – są podzielone także co do finansów samorządów. PO stoi na stanowisku, że samorządy muszą czuć nad sobą kontrolę rządu, nie można dopuścić do ich nadmiernego zadłużania. PSL jest pod tym względem bardziej liberalne. – Samorządy muszą się rozwijać, muszą więc mieć swobodę finansową – uważa Jan Łopata, poseł ludowców. – Nie oznacza to jednak braku kontroli rządu.