Jak ocenia pan obecną sytuację na giełdach w Polsce i na świecie? Mamy hossę czy już bańkę?
To zależy od rynku. Na początek porównajmy sytuację giełd w Polsce oraz w Stanach Zjednoczonych. Na parkiecie za oceanem trwa dziewiąty rok zwyżek. Niewątpliwie jeśli jakiś rynek długo rośnie, to trzeba się zastanowić, czy nie jest już za wysoko. Ja bardzo często odnoszę się do wskaźnika ceny do wartości księgowej, gdyż on najlepiej pokazuje inwestorom długoterminowym to, jak rzeczywiście spółki wypracowują zyski oraz jak te zyski są następnie zatrzymywane czy wypłacane w formie dywidendy. A w okresie ostatnich 26 lat giełda amerykańska charakteryzuje się wzrostem wartości księgowej średnio o 8 proc. rocznie. Przy obligacjach, które dają średnio około 5 proc. rocznie, pokazuje to, że premia za ryzyko kapitałowe dla inwestorów długoterminowych wynosi około 3 pkt proc. Obecnie amerykańska NYSE jest powyżej mediany, czyli około 75 proc. czasu w minionych 26 latach giełda ta spędziła na wycenach niższych, a zaledwie 25 proc. na wyższych.
To sygnał ostrzegawczy?
W jakimś sensie tak. Ale dla mnie ta informacja jest ważna także z innego powodu. Myśląc racjonalnie, giełda amerykańska, zakładając inwestycję długoterminową oraz że te wyceny wrócą do punktu równowagi, pozwoli na wzrost o około 5 proc. w skali roku. Jest to niezbyt atrakcyjny poziom. Podobną sytuację mamy w Polsce. U nas w ostatnich 15 latach wartość księgowa spółek rosła średnio, łącznie z wypłaconymi dywidendami dla indeksu WIG, ponad 10 proc. Wycena obecnie jest też powyżej punktu mediany, aczkolwiek ta różnica nie jest aż tak istotna jak na giełdzie za oceanem. Dopiero ostatnio obserwujemy na naszym rynku dynamiczne zwyżki. Przykładając podobne oczekiwania do wzrostu wskaźnika wartości księgowej sięgającego rocznie 8 proc., mogę oczekiwać, że wzrost giełdy będzie nieco niższy, ponieważ w tej chwili jesteśmy około 5 proc. ponad punktem mediany. Czyli w ciągu najbliższych pięciu lat oczekuję 7-proc. średniej stopy zwrotu.