Z perspektywy funkcjonowania rynku kapitałowego w przypadku sprzedaży akcji przez dotychczasowych akcjonariuszy nie kreujemy istotnej wartości dodanej. Natomiast debiut giełdowy spółki powiązany z emisją nowych akcji jest zupełnie inną jakością niż wprowadzenie to obrotu akcji już istniejących. Wskazałbym tu na przynajmniej trzy zasadnicze różnice: konsekwencje asymetrii informacyjnej, brak potrzeb kapitałowych i brak korzyści dla spółki.
W przypadku spółek już notowanych problem asymetrii informacyjnej jest w dużej mierze rozwiązany – oprócz prospektu, na podstawie którego kiedyś debiutowała spółka, mamy bardzo wyśrubowane standardy obowiązków informacyjnych, konieczność publikacji informacji o transakcjach menedżerów, zakaz wykorzystywania informacji poufnej, dotychczasowa historia notowań – wszystko to powoduje, że ryzyko w tym obszarze jest minimalizowane. Natomiast w przypadku spółki debiutującej jest inaczej – wprawdzie musi ona przygotować prospekt zawierający wszelkie informacje ważne z perspektywy podejmowania decyzji inwestycyjnej, ale przecież nie da się zmieścić wszystkich informacji z wielu lat funkcjonowania spółki w dokumencie, który inwestorzy byliby w stanie przeczytać i przyswoić.
Zawsze zatem przy okazji debiutu giełdowego mamy do czynienia z większym poziomem asymetrii informacyjnej niż w przypadku spółek notowanych i dotyczy to każdego debiutu, niezależnie od tego, czy mamy do czynienia z nową emisją, czy też nie. Jednak już konsekwencje tej asymetrii będą różne – jeśli pojawia się nowa emisja, to ewentualny negatywny efekt asymetrii informacyjnej jest mniejszy. Bo przy „starych” akcjach dochodzi po prostu do transferu pieniądza od nowych do wcześniejszych właścicieli. A przy akcjach nowo emitowanych pieniądze trafiają na konto spółki i jeśli projekt biznesowy finansowany z tych pieniędzy się powiedzie, spółka wygeneruje zyski, które zmniejszą ewentualną stratę wynikającą z nadmiernie optymistycznej wyceny w procesie IPO lub nawet pozwolą zwiększyć wycenę akcji powyżej poziomu z IPO.
Jeszcze większym problemem związanym z brakiem nowej emisji jest ewidentny brak potrzeby finansowania poprzez nowe emisje akcji. Ta oczywista oczywistość niesie ze sobą kolosalne implikacje. Jeśli bowiem mamy do czynienia ze spółką, która ma w planach kolejne emisje akcji, wycena w procesie IPO musi być do tego odpowiednio dostosowana. W skrócie – inwestorzy muszą zarobić, żeby byli skłonni kupować kolejne emisje akcji w przyszłości. Jeśli natomiast spółka nie planuje w przewidywalnej przyszłości nowych emisji, pojawia się naturalna pokusa, aby sprzedać akcje po jak najwyższej cenie, nawet kosztem strat inwestorów. Brak potrzeb kapitałowych oznacza bowiem brak konieczności zadbania o zysk akcjonariuszy w długim okresie na potrzeby nowej emisji w przyszłości. Połączenie tej pokusy z przedstawioną powyżej asymetrią informacyjną może generować olbrzymie problemy.
Trzecia wreszcie kwestia to brak korzyści dla spółki. Rozpoczęcie notowań wiąże się z wieloma ryzykami, kosztami i problemami, w tym z drastycznym zwiększeniem przejrzystości informacyjnej utrudniającym prowadzenie biznesu. Jeśli zatem na drugiej szali nie mamy korzyści związanych z lepszym dostępem do finansowania, to siłą rzeczy spółka będzie funkcjonować gorzej niż przed debiutem. A zatem nawet jeśli wszelkie dane w prospekcie zostały przedstawione w pełni rzetelnie, nawet jeśli moment sprzedaży nie został intencjonalnie dobrany w absolutnym szczycie wartości spółki, musimy mieć świadomość, że obciążenie faktem notowania najprawdopodobniej odbije się negatywnie na wynikach spółki.