Felieton skrajnie osobisty, naznaczony rocznicowo

Ostatni dzień roku, pierwszy stycznia. Rocznice tego czy tamtego wydarzenia. Urodziny jego czy jej (dzisiaj bezpiecznie powiedzieć: urodziny osoby, tyle się namnożyło płci). Magiczne daty, które nie wiadomo, co w istocie rzeczy mają nam zrobić. Ucieszyć czy przygnębić?

Publikacja: 16.09.2024 06:00

Felieton skrajnie osobisty, naznaczony rocznicowo

Foto: materiały prasowe

Niektóre przechodzą niezauważone. O tym, że 17 lat minęło od powstania NewConnect, przypomniała mi Beata Jarosz wpisem w mediach społecznościowych. Ja sam przypomniałem o tym Beacie i innym, ale rok temu, między innymi felietonem w tej rubryce naszego prześwietnego „Parkietu”. Aha, tak zupełnie na marginesie mówiąc, to właśnie minął sobie rok, jak dzielę się tutaj z państwem różnymi spostrzeżeniami.

W tym roku rocznica inauguracji NewConnect nie zaistniała w mojej świadomości, co może warto jakoś objaśnić? Objaśnieniem niepewnym, ale jako tako trafnym?

Rzeczy nie dzieją się na ogół w punktach czasowych. Rozciągają się w czasie, rozkładają się pomiędzy ludzi, wikłają się w okoliczności. Wystają z tej dynamicznej masy pewne punkty symboliczne, na przykład manifestujące otwarcie jakichś drzwi lub ich zamknięcie. W tym sensie NewConnect powstał na długo przed 30 sierpnia 2007 r. A przez kilkanaście lat po tej dacie aż do dzisiaj, a także jutro i pojutrze, powstawał i będzie powstawał codziennie. A jeśli kiedyś zostanie zamknięty, to przetrwa w opowieści. W tym kontekście próbując umieścić siebie samego, stwierdzam, że coraz bardziej rzeczywistość jest dla mnie procesem, a coraz mniej wydarzeniem. Coraz większą uwagę przywiązuję do tego, jak rzeczy się stają, jak nabierają cech dla siebie charakterystycznych. Więcej obserwacji, mniej celebrowania zdarzeń. Mniej symboliki, więcej myślenia o tym, co dopiero nadejdzie. Dlatego też mam rezerwę wobec kolejnych rocznic moich osobistych narodzin. Z jakiegoś powodu ludzie na ogół świętują dzień swoich urodzin. Ponieważ nie muszę – nikt nie musi – rozumieć wszystkiego, to postanowiłem już nigdy nie zrozumieć tego, dlaczego w tym dniu miałbym się z czegoś cieszyć.

Ale rocznice nęcą, kuszą, przyciągają uwagę, trenują pamięć. Wracając do rocznicy mojego pisania tutaj, nie można nie wspomnieć, że zaczęło się to od Andrzeja Steca, ówczesnego redaktora naczelnego „Parkietu” – dziś dowodzącego innym medium na rynku finansowym (którego nazwy konwenans konkurencyjności nakazuje nie wymieniać). Andrzej przeczytał jeden z moich wpisów na Facebooku, w którym wspominałem, jak to Robert Kwiatkowski ratował mnie, wyciągając z przemiłej biesiady w Armenii w trakcie podróży jak najbardziej służbowej. I stwierdził, że byłoby wspaniale, gdyby czytelnicy „Parkietu” mogli dowiadywać się czegoś o kulisach życia prezesa giełdy. Tak to się zaczęło.

I rzeczywiście, trochę o tych kulisach było i nawet zastanawiałem się, czy nie pójść za ciosem i nie napisać książki. Był nawet tytuł: „Giełda – historia intymna”. Ale przyjaciel, któremu zwierzyłem się z tego planu, człowiek krytyczny, a zarazem dobrze mi życzący, popatrzył się na mnie z politowaniem i powiedział: jeszcze będziesz miał czas na pisanie pamiętników.

Tak więc na razie książki nie będzie, choć nie miały to być czyste wspominki. „Przeszłość to obcy kraj. Tam wszystko dzieje się inaczej”.

Co nie znaczy, że wspominki nie są dobre.

Na przykład z Beatą Jarosz mam wspomnienie momentu takiego:

Siedzę za biurkiem w moim gabinecie na Książęcej. Piszę coś. Raczej to było długopisem na papierze niż w komputerze. Jestem tak pochłonięty tym, co robię w tamtej chwili, że nie podnoszę głowy, gdy ktoś wchodzi do gabinetu. Wchodzi i idzie do tego biurka. Koniec końców mogę nadal nie podnosić głowy, bo ten ktoś zaczyna mówić, więc wiem, że to Beata; zresztą pół sekundy wcześniej rozpoznałem ją po nogach i butach (Beata zawsze nosiła klasowe buty, choć i tak w kategorii klasowości nie dorównywały one nogom), czyli prawdopodobnie musiałem się jednak częściowo, żeby nie powiedzieć połowicznie, oderwać od papierów. I Beata zaczyna mówić:

– Ludwik, dowiedziałam się dzisiaj czegoś okropnego. Czegoś, o czym ludzie mówią.

I w głosie ma taką poważną nutę, jak nie ona.

Nie wiem, czy miewacie takie momenty, że macie pewność, co ktoś mówi, choć w zasadzie niczego jeszcze nie powiedział. Oczywiście, że miewacie. I ja też w tamtej chwili poczułem, że dokładnie wiem, co Beata chce powiedzieć, a zarazem naprawdę byłem bardzo zajęty i nie chciałem przedłużać tej rozmowy. Czyli akcja trwała do tej pory może trzy sekundy, ale już byłem niestety zniecierpliwiony.

– Ale o co ci chodzi? Że śpimy ze sobą?

– To ty wiesz?

Oczywiście mam jeszcze tysiąc innych wspomnień związanych z Beatą, ale właśnie to przypomniało mi się w  kontekście rocznicowym, newconnectowym. Szczerze mówiąc, to istniejemy dzięki pamięci własnej i innych ludzi. Reszta nie jest milczeniem, ale jest zaledwie wrażeniem.

Niedawno na imprezie sąsiedzkiej (sąsiedzi jako przyjaciele – coś fenomenalnego, nie sądziłem że takie zjawisko w ogóle istnieje) zachowałem się jak nietowarzyski odludek i zacząłem sobie szkicować w telefonie wiersz. Potem został odczytany przez sąsiada, który ma dar deklamacyjny. Idzie to tak, i tym rocznicowym przesłaniem kończę na dzisiaj:

Dopóki tu jesteśmy

Ptaki będą wschodzić i zachodzić śpiewem,

Połyskując w promieniach słońca,

Nuty będą wznosić się i opadać,

Imitując rytm serca albo

Odwrotnie.

Dopóki tu jesteśmy, możliwe jest zapewne

Prawie wszystko.

Przepływ czasu

Wydaje się choć na chwilę poskromiony,

A spojrzenie na jego koleiny

Może być nawet powodem do odczuwania

Przyjemności.

Nie mogąc zatrzymać na zawsze

Żadnej z mijających chwil,

Nawet tych przemykających w bliskich

Okolicach sercach,

Próbuję wydobyć nadzieję

Z tych słów jak obietnica. Dopóki tu jesteśmy.

Felietony
Pan Trump et consortes
Materiał Promocyjny
Pieniądze od banku za wyrobienie karty kredytowej
Felietony
Powyborczy krajobraz na rynkach
Felietony
W pogoni za beneficjentem rzeczywistym
Felietony
Koszty i korzyści
Felietony
Implikacje biznesowe GOZ
Felietony
Między Nowym Jorkiem a Baku