Od razu dodam, że żadna z tych spółek nie należy do SEG. Przy czym wspominam o tym nie po to, aby zdjąć z siebie część odpowiedzialności, bo nawet gdyby któraś z nich do SEG należała, to i tak pewnie w tym gąszczu regulacyjnym byśmy tego nie wychwycili (zwłaszcza że była to „wrzutka” po zakończeniu publicznych konsultacji), ale po to, aby uspokoić inwestorów spółek członkowskich SEG. Zagrożone delistingiem są spółki dość specyficzne, będące mianowicie tzw. alternatywnymi spółkami inwestycyjnymi o łącznej kapitalizacji ponad pół miliarda złotych. Do „kompostownika” trafił bowiem zapis, zgodnie z którym nabycie akcji ASI jest uzależnione od zgody zarządzającego ASI, co stoi w oczywistej sprzeczności z jednym z warunków notowania, jakim jest brak ograniczeń zbywalności akcji. Mało tego, jeżeli akcje spółki przestaną spełniać ten warunek, powinny być obligatoryjnie usunięte z obrotu.
Czy jednak jako rynek powinniśmy czuć się spokojnie, że chodzi o „tylko” siedem spółek, i to dość specyficznych, stanowiących „tylko” pół miliarda kapitalizacji? Ja osobiście się spokojny nie czuję, bo to dowodzi, że chaos regulacyjny związany z uchwalaniem „kompostownika” nie jest tylko moim odczuciem, ale jest także niepodważalnym faktem. Należy bowiem założyć, że delisting tych spółek nie był celem projektodawcy ani ustawodawcy. Skąd się zatem wziął taki przepis? Jak cały wszechświat – z chaosu. Tyle że na tworzenie wszechświata nie mieliśmy wpływu, a na tworzenie regulacji – jak najbardziej mamy.
Głównym czynnikiem uniemożliwiającym analizę była objętość projektu, czyli 1746 stron tekstu, w tym 218 stron tekstu ustawy zmieniającej 40 ustaw. Kiedy się to sprzęgło z drugim czynnikiem, czyli wadliwie funkcjonującym procesem stanowienia prawa (szerzej pisałem o tym tydzień temu), przepis na katastrofę był gotowy. Przy czym ciekawią mnie nie tylko implikacje prawne i rynkowe tego stanu rzeczy, ale wręcz zagadnienia natury filozoficznej.
Czy przepis przegłosowany przez ustawodawcę rzeczywiście powinien być normą prawną, jeśli stało się to w wyniku błędu lub może nawet podstępu? Bo posłowie i senatorowie nie mieli pojęcia o tym, że decydują w sprawie delistingu kilku spółek. Nie tylko dlatego, że trudno to było odnaleźć w projekcie ustawy, ale też z uwagi na brak takiej wzmianki w uzasadnieniu i w ocenie skutków regulacji. Czy może mieliśmy do czynienia z wadą oświadczenia woli? A może przepis ten powinien być traktowany jak „oczywista pomyłka pisarska”? Czy z uwagi na powyższe błędy powinniśmy pozbawić inwestorów szansy wyjścia z inwestycji, czy może tak jak w przypadku normalnego delistingu ktoś (Skarb Państwa?) powinien ogłosić wezwanie? Kto i w jakim trybie powinien to stwierdzić? A co z innymi przepisami „kompostownika”, które okażą się zaskakujące dla rynku, a nie miały swojego odzwierciedlenia w uzasadnieniu i ocenie skutków regulacji?
Obawiam się, że na te pytania nie ma dziś sensownych odpowiedzi. Odpowiedzią ex ante powinien być cywilizowany system stanowienia prawa, w ramach którego podczas konsultacji o przyjęciu lub odrzuceniu danej uwagi powinna decydować siła argumentu, a nie argument siły. W ramach którego każdy proponowany przepis powinien być uzasadniony i przeanalizowany pod kątem oceny skutków regulacji. W ramach którego posłowie i senatorowie mieliby maksymalnie przejrzysty materiał do podjęcia decyzji ustawodawczej.