156 osób podeszło w marcu do egzaminu na maklera papierów wartościowych organizowanego przez Komisję Nadzoru Finansowego. Patrząc na statystyki dotyczące kilku wcześniejszych testów, wynik ten można byłoby nawet uznać za całkiem przyzwoity. W październiku ubiegłego roku test zdawały 132 osoby, zaś w marcu 2017 r. do egzaminu przystąpiło 146 osób. Gorzej sytuacja wygląda, jeśli cofniemy się dalej. Podczas wiosennych testów (te cieszą się większym powodzeniem niż jesienne) w 2013, 2014 oraz w 2015 r. chętnych do zdobycia licencji każdorazowo było ponad 200. Z kolei w marcu 2012 r. o uprawnienia maklerskie starało się aż 439 chętnych. W zestawieniu z tym liczbami statystyki dotyczące ostatniego egzaminu wypadają blado. Co gorsze, wydaje się, że nie jest to przypadek. Branża maklerska od kilku lat jest w odwrocie, a i postrzeganie samych maklerów przez lata mocno się zmieniło. Kiedyś był to prestiż, natomiast dziś maklerzy kojarzą się bardziej z bohaterami filmu „Wilk z Wall Street".
Otoczenie nie pomaga
– Zawód maklera oraz doradcy inwestycyjnego przeszedł poważną ewolucję od swoich początków w latach 90. Makler ma dziś zdecydowanie większą ilość obowiązków i większą odpowiedzialność niż wcześniej. Choć nadal dla wielu osób niezwiązanych z rynkiem to osoba w czerwonych szelkach przekrzykująca się na giełdowym parkiecie. Jednocześnie maklerzy nadal cieszą się uznaniem i zaufaniem klientów oraz pracowników. To poważna funkcja, a posiadacze licencji maklerskich są poszukiwani na finansowym rynku pracy – przekonuje Paweł Cymcyk, prezes Związku Maklerów i Doradców.
Jeśli faktycznie tak jest, to tym bardziej zastanawiająca jest malejąca liczba osób, które chcą uzyskać licencję maklerską. O ile jednak kilkanaście czy też nawet jeszcze kilka lat temu zdany egzamin na maklera otwierał drzwi do kariery, o tyle dzisiaj często jest to początek drogi, która potrafi być kręta. Co więc w tym czasie się zmieniło?
Optymizm wykazywany przez prezesa ZMiD dotyczący pracy dla maklerów może mieć charakter urzędowy. Nie jest bowiem tajemnicą, że kondycja branży maklerskiej przez lata mocno podupadła. Domy maklerskie od wielu lat na podstawowej działalności generują straty. Rynek jest mocno konkurencyjny, a i kolejne regulacje raczej nie ułatwiają życia brokerom. W tym kontekście nie dziwi fakt, że przez zaledwie kilka ostatnich lat część domów maklerskich zniknęła z rynku bądź też mocno ograniczyła aktywność. Inny trend, który obserwujemy w ostatnim czasie na rynku, to wcielanie domów maklerskich w struktury banku. Oczywiście nie można zakładać, że pomysł jest sam w sobie zły. Dużo ważniejsze jest to, jak faktycznie zostanie zrealizowany. Niestety, rynek doświadczył ostatnio przypadków, gdy tego typu operacje wiązały się z odstawieniem tradycyjnej brokerki na boczny tor, ograniczeniem usług do niezbędnego minimum, co też oczywiście oznaczało zwolnienia w domach maklerskich.
– Duża chęć łączenia wszystkiego ze wszystkim doprowadziła do tego, że likwidowane są domy maklerskie, natomiast w bankach tworzone są departamenty maklerskie, czyli coś, co nie jest odrębną jednostką, tylko elementem w całej strukturze. Ten model nie jest optymalny dla klientów. Makler jest potrzebny. Natomiast na skutek takich, a nie innych regulacji prawnych struktura rynku kapitałowego nie sprzyja zatrudnianiu maklerów. Skoro tak, to naturalne jest, że młodzi ludzie nie garną się do tego zawodu. Moim zdaniem usługi świadczone na rynku powinny być bardziej rozdzielone i jeśli faktycznie do tego dojdzie, co byłoby korzystne dla klientów i dla całego rynku, nastąpi powrót młodych ludzi do zawodu maklera. Oczywiście swoje zrobiła także wieloletnia bessa i ona też odpowiada za to, co obserwujemy obecnie – mówił swego czasu w Parkiet TV Marek Pokrywka, jeden z bardziej doświadczonych maklerów na rynku, pracujący w DM BOŚ.