Zdarza się, że decydujące znaczenie dla poziomu kwartalnych wyników Orlenu czy Grupy Lotos mają kursy walutowe oraz światowe ceny ropy naftowej. Wpływ tego drugiego czynnika pozornie jest oczywisty. Należy jednak pamiętać, że nasze spółki paliwowe wydobywają śladowe ilości ropy lub nie wydobywają jej wcale. Ceny surowca wpływają na ich wyniki w inny sposób niż na rachunek koncernów, w których wydobycie stanowi znaczącą część biznesu.
Polskie prawo nakłada na wszystkie firmy działające na rynku paliw obowiązek gromadzenia proporcjonalnych do obrotów rezerw ropy naftowej. Chodzi o gigantyczne zapasy, których wartość w przypadku Grupy Lotos przekracza 1 mld zł, a w przypadku Orlenu może się wahać w granicach 4–5 mld zł.
Spółki muszą co kwartał przeszacowywać zgodnie z aktualnymi cenami na światowych giełdach wartość tych zapasów. I tak, gdy ropa drożeje, przeszacowanie rezerw obowiązkowych podnosi wyniki operacyjne, gdy zaś tanieje – obniża zysk. Skrajny wpływ tego czynnika można było zaobserwować pod koniec 2008 r., gdy ceny ropy radykalnie spadły z najwyższego w historii poziomu ponad 140 USD za baryłkę. Gdyby nie przeszacowanie zapasów surowca, Orlen wypracowałby w ostatnim kwartale 2008 r. całkiem niezły, bo sięgający 750 mln zł, zysk operacyjny. Jednak wartość zgromadzonej przez koncern ropy spadła w tym samym czasie o ponad 2,7 mld zł i w rezultacie spółka wykazała blisko 2 mld zł straty operacyjnej.
Już pół roku później wzrost kursu ropy spowodował, że Orlen mógł wykazać spory zysk operacyjny, choć gdyby nie przeszacowanie zapasów, miałby pokaźną stratę.
Koncerny pokazują w raportach, jaki wpływ ma przeszacowanie wartości rezerw ropy na ich wyniki operacyjne. Rezultat oczyszczony z tego czynnika nazywany jest EBIT według LIFO (od ang. last-in, first-out, czyli „ostatnie weszło, pierwsze wyszło”, tj. sposobu, według którego liczona jest wartość zapasów).