Im bliżej październikowych wyborów parlamentarnych (zostały do nich już „tylko" dwa miesiące), tym bardziej wydaje się, że kreatywność rodzimych polityków i potencjalna zmiana u sterów władzy zostały zdyskontowane przez inwestorów. Kapitalizacja banków, będących głównym kozłem ofiarnym kampanii wyborczej, zdążyła stopnieć o kilkadziesiąt miliardów złotych. Można sobie wyobrazić scenariusz, w którym po wyborach pomysły polityków zostaną wcielone w życie w formie dużo bardziej przemyślanej, a to byłby pozytywny impuls dla cen akcji.
Inna sprawa, że kreatywność rodzimych polityków to niejedyny czynnik ryzyka dla optymistycznego scenariusza. Cały czas kątem oka spoglądamy na sytuację na globalnych rynkach akcji. Wypunktujmy kilka faktów związanych z tą kwestią.
Rynki wschodzące naruszyły wsparcie...
Czy tego chcemy czy nie, rodzimy WIG20 jest na dłuższą metę „uwiązany" do indeksu rynków wschodzących: MSCI Emerging Markets (EM). Jak już zwracaliśmy uwagę w analizie sprzed trzech tygodni, indeks ten po wybiciu dołem z formacji „klina" skierował się ku kolejnemu kluczowemu wsparciu na poziomie dołka z września 2011 r. (apogeum ówczesnej paniki). Od tego czasu sytuacja się nie poprawiła. Wręcz przeciwnie, kolejne doniesienia z Chin (nieoczekiwana dewaluacja juana w celu poprawy konkurencyjności słabnącego eksportu) przyczyniły się do testowania przez MSCI EM poziomu wsparcia.
Gdyby sytuację rozpatrywać z czysto technicznego punktu widzenia, to w przypadku ostatecznego przebicia poziomu wsparcia (na razie mamy do czynienia z jego naruszeniem) należałoby oczekiwać ruchu MSCI EM adekwatnego do rozmiarów formacji klina.
...ale są blisko stanu wyprzedania
Jest na szczęście coś, co przemawia przeciwko takiemu czarnemu scenariuszowi: mocne schłodzenie koniunktury sygnalizowane przez wskaźniki techniczne oraz powszechne „znienawidzenie" emerging markets.