Środowy wzrost WIG20 o 1 proc. oraz powrót indeksu dzień później w okolice 2200 punktów to wciąż zbyt mało, by myśleć o trwałej zmianie niekorzystnej tendencji na naszym rynku. Tym bardziej że zwyżka miała dość wątłe podstawy i objęła wąską część rynku.
Powodem poprawy nastrojów było wzmocnienie nadziei na złagodzenie zapisów ustawy dotyczącej pomocy zadłużonym we frankach. Sprawiła to seria krytycznych opinii dotyczących kształtu ustawy i jej konsekwencji dla banków i gospodarki, wyrażonych już nie tylko przez Związek Banków Polskich, ale także przez premier Ewę Kopacz, NBP, KNF i Komitet Stabilności Finansowej. Można jedynie żałować, że te głosy pojawiły się dopiero wtedy, gdy mleko się już rozlało i trzeba łagodzić skutki tego wydarzenia. Łagodzenie oczywiście najmocniej wpłynęło na notowania akcji banków, ale był to wpływ krótkotrwały, a skala zwyżki nieproporcjonalna do wcześniejszej przeceny. Znacznie bardziej widoczne było odreagowanie w grupie firm energetycznych, ale i w tym przypadku trudno liczyć na zbyt wiele, a raczej należy obawiać się kontynuacji negatywnej tendencji w związku z dalszymi próbami integracji branży z sektorem górniczym.
Sygnały powrotu do negatywnej tendencji pojawiły się już na początku piątkowej sesji, gdy warszawskie indeksy nadrabiały spadkowe zaległości wobec głównych giełd.
Na Zachodzie coraz straszniej
Miniony tydzień na głównych parkietach europejskich wpisuje się niespodziewanie w czarny scenariusz. Po kilkudniowej walce o utrzymanie 11 tys. punktów byki we Frankfurcie zmuszone zostały do kapitulacji. Jeszcze w poniedziałek trwały zmagania i losy rynku nie były ostatecznie przesądzone. Kolejne sesje pogrzebały nadzieje. Do czwartku DAX tracił 5 proc., szykując się do pobicia poprzedniego niechlubnego rekordu z połowy kwietnia, gdy tygodniowa strata sięgnęła 5,5 proc. Przełamał lipcowy dołek i zbliżył się jednocześnie do bardzo ważnego wsparcia znajdującego się w okolicach 10 400 punktów. Dotarcie do niego oznaczałoby zniesienie połowy dorobku fali hossy trwającej od połowy października ubiegłego roku do połowy kwietnia 2015 r. oraz otwarcie drogi do kolejnych poziomów położonych w pobliżu 10 tys. i 9,5 tys. punktów.
Należy przy tym zwrócić uwagę na fakt, że trudno wskazać powody tak poważnego pogorszenia się sytuacji, utrzymującego się od czterech miesięcy, w wyniku którego indeks we Frankfurcie stracił 16 proc. Jedynym, jaki przychodzi na myśl, jest sytuacja w Chinach i obawy przed pogłębieniem spowolnienia gospodarczego w tym kraju oraz konsekwencje osłabienia juana. Biorąc pod uwagę skalę wymiany handlowej i gospodarczej kooperacji Niemiec i Chin, takie uzasadnienie wydaje się jak najbardziej racjonalne. Tym bardziej że w znacznie lepszej sytuacji znajduje się indeks giełdy w Paryżu, zwykle bardziej wrażliwy na oddziaływanie negatywnych czynników. Daleko mu jeszcze do lipcowego dołka, mimo że stagnacja francuskiej gospodarki uzasadniałaby zejście CAC40 na niższe poziomy.