Trudno o optymizm na warszawskiej giełdzie

Dwudniowa zwyżka indeksu naszych największych spółek robiła wrażenie jedynie na tle mocno tracących na wartości głównych giełd światowych. Można mieć wątpliwości, czy tę niezależność uda się utrzymać wbrew fatalnym nastrojom we Frankfurcie i Nowym Jorku.

Aktualizacja: 06.02.2017 20:09 Publikacja: 23.08.2015 13:00

Trudno o optymizm na warszawskiej giełdzie

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek

Środowy wzrost WIG20 o 1 proc. oraz powrót indeksu dzień później w okolice 2200 punktów to wciąż zbyt mało, by myśleć o trwałej zmianie niekorzystnej tendencji na naszym rynku. Tym bardziej że zwyżka miała dość wątłe podstawy i objęła wąską część rynku.

Powodem poprawy nastrojów było wzmocnienie nadziei na złagodzenie zapisów ustawy dotyczącej pomocy zadłużonym we frankach. Sprawiła to seria krytycznych opinii dotyczących kształtu ustawy i jej konsekwencji dla banków i gospodarki, wyrażonych już nie tylko przez Związek Banków Polskich, ale także przez premier Ewę Kopacz, NBP, KNF i Komitet Stabilności Finansowej. Można jedynie żałować, że te głosy pojawiły się dopiero wtedy, gdy mleko się już rozlało i trzeba łagodzić skutki tego wydarzenia. Łagodzenie oczywiście najmocniej wpłynęło na notowania akcji banków, ale był to wpływ krótkotrwały, a skala zwyżki nieproporcjonalna do wcześniejszej przeceny. Znacznie bardziej widoczne było odreagowanie w grupie firm energetycznych, ale i w tym przypadku trudno liczyć na zbyt wiele, a raczej należy obawiać się kontynuacji negatywnej tendencji w związku z dalszymi próbami integracji branży z sektorem górniczym.

Sygnały powrotu do negatywnej tendencji pojawiły się już na początku piątkowej sesji, gdy warszawskie indeksy nadrabiały spadkowe zaległości wobec głównych giełd.

Na Zachodzie coraz straszniej

Miniony tydzień na głównych parkietach europejskich wpisuje się niespodziewanie w czarny scenariusz. Po kilkudniowej walce o utrzymanie 11 tys. punktów byki we Frankfurcie zmuszone zostały do kapitulacji. Jeszcze w poniedziałek trwały zmagania i losy rynku nie były ostatecznie przesądzone. Kolejne sesje pogrzebały nadzieje. Do czwartku DAX tracił 5 proc., szykując się do pobicia poprzedniego niechlubnego rekordu z połowy kwietnia, gdy tygodniowa strata sięgnęła 5,5 proc. Przełamał lipcowy dołek i zbliżył się jednocześnie do bardzo ważnego wsparcia znajdującego się w okolicach 10 400 punktów. Dotarcie do niego oznaczałoby zniesienie połowy dorobku fali hossy trwającej od połowy października ubiegłego roku do połowy kwietnia 2015 r. oraz otwarcie drogi do kolejnych poziomów położonych w pobliżu 10 tys. i 9,5 tys. punktów.

Należy przy tym zwrócić uwagę na fakt, że trudno wskazać powody tak poważnego pogorszenia się sytuacji, utrzymującego się od czterech miesięcy, w wyniku którego indeks we Frankfurcie stracił 16 proc. Jedynym, jaki przychodzi na myśl, jest sytuacja w Chinach i obawy przed pogłębieniem spowolnienia gospodarczego w tym kraju oraz konsekwencje osłabienia juana. Biorąc pod uwagę skalę wymiany handlowej i gospodarczej kooperacji Niemiec i Chin, takie uzasadnienie wydaje się jak najbardziej racjonalne. Tym bardziej że w znacznie lepszej sytuacji znajduje się indeks giełdy w Paryżu, zwykle bardziej wrażliwy na oddziaływanie negatywnych czynników. Daleko mu jeszcze do lipcowego dołka, mimo że stagnacja francuskiej gospodarki uzasadniałaby zejście CAC40 na niższe poziomy.

Warto także zauważyć, że w skali ostatnich trzech miesięcy DAX plasuje się wśród pięciu najmocniej tracących indeksów europejskich, w towarzystwie WIG20 oraz wskaźników z Moskwy, Stambułu i Aten. Okazuje się, że do obecności w tym gronie nie trzeba mieć kłopotów z kredytami we frankach, politycznego kryzysu, gospodarki opartej na ropie oraz być niewypłacalnym.

Na Wschodzie bez zmian

Ostatnie dni przyniosły kontynuację złej passy na rynkach wschodzących oraz powrót spadkowej tendencji w budzących wciąż niepokój Chinach. Od poniedziałku do czwartku indeks MSCI Emerging Markets stracił 4,7 proc., docierając do poziomu najniższego od listopada 2011 r. Skala zniżki, licząc od majowego lokalnego szczytu, sięga 23 proc., a od września ubiegłego roku 25 proc. Nic nie wskazuje na zakończenie negatywnej tendencji, należy się więc liczyć z jej pogłębieniem przynajmniej do dołków z maja 2010 r. i października 2011 r. Niekorzystnie na rynki wschodzące działają wciąż zniżkujące notowania surowców oraz sytuacja w Chinach. Oba te czynniki wywierają coraz większą presję na waluty wielu krajów. Dewaluacja juana pociąga za sobą podobne posunięcia w regionie. W środę zdecydował się na to Wietnam, argumentując ten krok chęcią poprawy opłacalności eksportu. Nie można wykluczyć, że wkrótce śladem Wietnamu pójdą inne kraje azjatyckie. Na kontynencie niepokój budzi nie tylko groźba wojny walutowej, ale także wzrost napięcia między Koreą Południową i Północną oraz powtarzające się zamachy terrorystyczne. W naszym regionie najbardziej straszy sytuacja polityczna w Turcji i Grecji, po czwartkowej rezygnacji premiera Aleksisa Ciprasa, zaostrzenie walk na Ukrainie oraz zapaść walut w Rosji, Kazachstanie i Białorusi.

Uwaga inwestorów wciąż koncentruje się na wydarzeniach na giełdzie w Chinach. Po trwającym dwa tygodnie odreagowaniu Shanghai Composite powrócił do spadkowej tendencji, a wtorkowe tąpnięcie o ponad 6 proc. przypomniało o skali zagrożenia, tym bardziej że była to reakcja na informację o kolejnym potężnym zastrzyku płynności, zaaplikowanym bankom przez chińskie władze monetarne. To tylko wzmogło obawy inwestorów.

Surowce reagują, czy dyskontują?

Obserwując sytuację na rynkach surowcowych, krach wydaje się określeniem opisującym ją w sposób najbardziej adekwatny. Miniony tydzień był dziesiątym z rzędu, w trwającej od połowy czerwca spadkowej tendencji notowań ropy naftowej. Jej wynik to obniżka o ponad jedną trzecią. W czwartek cena amerykańskiego surowca WTI zeszła do 40,5 USD za baryłkę, czyli do poziomu najniższego od marca 2009 r. Do osiągnięcia minimum ze stycznia 2009 r. brakuje niecałych 8 USD, czyli około 20 proc. Według najbardziej pesymistycznych prognoz możliwy jest spadek notowań do 30, a nawet 10–20 USD za baryłkę, jeśli nadal trwać będzie wojna cenowa największych producentów. Żaden z nich nie myśli o zmniejszeniu wydobycia, na wzrost popytu nie ma co liczyć, a perspektywa uruchomienia dostaw z Iranu jest nieuchronna.

Z niemal identyczną sytuacją mamy do czynienia na rynku miedzi. Od początku maja notowania kontraktów obniżyły się o ponad 23 proc. Na 16 tygodni tylko w dwóch zanotowano próby odreagowania. Cena metalu spadła przez moment poniżej 5000 USD za tonę. W czwartek notowania osiągnęły poziom z lipca 2009 r., a wieczorna ponad 2-proc. zwyżka niczego w tym obrazie nie zmienia.

O ile w przypadku ropy naftowej mamy do czynienia z presją podażową, przy ograniczonym popycie, o tyle sytuacja na rynku miedzi wskazuje na załamanie popytu, głównie ze strony Chin, ale jednocześnie rodzi obawy, czy spadek notowań nie dyskontuje czarnego scenariusza pogłębienia gospodarczej zapaści nie tylko w Chinach, ale i w globalnej gospodarce. Warto zwrócić uwagę, że indeks rynku surowcowego CRB znajduje się już nie tylko poniżej dołka z ostatniej pokryzysowej recesji z 2009 r., ale cofnął się do poziomu z końca 2002 r. Oprócz notowań ropy i miedzi, na jego spadek wpływa także równie dynamiczna przecena wielu surowców rolnych.

Zagrożony trend boczny na Wall Street

W czwartek, po przekraczających 2 proc. spadkach, główne amerykańskie indeksy wyłamały się dołem z trendu bocznego. Dow Jones po najsilniejszej od półtora roku dziennej zniżce zatrzymał się na poziomie dołka z końca października ubiegłego roku, tuż poniżej psychologicznej bariery 17 tys. punktów. Od szczytu z połowy maja stracił ponad 7 proc. S&P500 znalazł się na poziomie najniższym od lutego. Za przeceną stały nie tylko akcje firm wydobywczych, ale niemal komplet walorów. Podobnie jak w przypadku silnie w czwartek zniżkujących indeksów europejskich, niełatwo wskazać konkretny powód załamania, poza nagłym przypływem obaw o amerykańską i globalną gospodarkę. Najwyraźniej to efekt interpretacji gołębiej wymowy zapisków z poprzedniego posiedzenia Fed. Inwestorzy doszli do wniosku, że skoro rezerwa federalna jest skłonna przesunąć termin podwyżki stóp procentowych, to najwyraźniej ma ku temu ważne powody.

[email protected]

Analizy rynkowe
Ewolucja protekcjonizmu od Obamy do Trumpa 2.0
Materiał Partnera
Zasadność ekonomiczna i techniczna inwestycji samorządów w OZE
Analizy rynkowe
Czy Trump chce wyrzucić Powella, czy tylko gra na osłabienie dolara?
Analizy rynkowe
Czy należy robić odwrotnie niż radzi Jim Cramer?
Analizy rynkowe
Niedźwiedzie znów są prowokowane przez byki. Koniec korekty?
Analizy rynkowe
Optymizm wrócił na giełdy, ale Trump jeszcze może postraszyć
Analizy rynkowe
Kolejny krach. Jak nie pandemia, to Trump wyzwoliciel