I tutaj pytanie za dziesięć punktów – czy trwające od lutego turbulencje oznaczają już definitywny koniec etapu IV? Gdyby ta odpowiedź była twierdząca, to należałoby ogłosić ewakuację z rynku akcji. Na szczęście wcale nie jest to takie pewne. Jeśli weźmiemy pod lupę casus z przełomu wieków, będący punktem wyjścia, to warto zauważyć, że dość podobne minitąpnięcie inwestorzy przeżyli jesienią 1999 r. To jednak nie był jeszcze koniec solidarnej globalnej hossy, lecz dopiero pierwszy sygnał ostrzegawczy. Na definitywny koniec trzeba było jeszcze trochę poczekać. Indeks emerging markets (i nasz WIG) ostateczny szczyt ustanowił w lutym 2000 r., czyli jakieś pięć miesięcy później. Amerykański S&P 500 z coraz większym mozołem próbował jeszcze walczyć do sierpnia 2000 r. (wiele już w tym czasie nie urósł).
Jeśli ta analogia ma być jakąś wskazówką i jeśli trafnie porównujemy ostatnie turbulencje z korektą z jesieni 1999 r., to rynki powinna czekać jeszcze jedna „falka" hossy, zanim etap IV definitywnie dobiegnie końca. Oczywiście jest jakieś ryzyko, że to zbyt optymistyczne założenie i że etap IV już się skończył, a jego miejsce stopniowo zajmuje etap V (solidarna globalna bessa). W naszych innych analizach podkreślamy jednak, że nie pojawiły się jeszcze klasyczne sygnały alarmowe w USA, takie jak odwrócenie tzw. krzywej rentowności obligacji. Krzywa ulega systematycznemu „spłaszczeniu" (rentowności krótkoterminowych papierów skarbowych rosną na skutek podwyżek stóp procentowych przez Fed, podczas gdy rentowności długoterminowych obligacji rosną niezbyt ochoczo), ale do złowieszczego odwrócenia (inwersji) ciągle jeszcze trochę brakuje. Na tyle dużo, by nie była to perspektywa najbliższej przyszłości.
Niemniej wszystko to pokazuje, że nawet jeśli hossa nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa, to w ciągu kilkunastu miesięcy omawiany etap IV może przejść już do historii. Pocieszać można się tym, że w całej tej analogii, po destruktywnym etapie V (globalna solidarna bessa), jaki może nadejść po zakończeniu podwyżek stóp procentowych przez Fed, etap VI teoretycznie mógłby przynieść wielką hossę na rynkach wschodzących.
Oczywiście do wszystkich tych porównań należy podchodzić z odpowiednią dozą rozsądku. W którymś momencie analogia z latami 90. może się w końcu „rozjechać". Niemniej po dziewięciu latach hossy na rynkach rozwiniętych (tu znów podobieństwo z latami 90.!) rozważania na temat potencjalnej bessy (niekoniecznie już teraz) są z pewnością uprawnione.
Jakie są inne podobieństwa z końcówką lat 90.?
- Według rozmaitych wskaźników (P/E w różnych wersjach, cena/sprzedaż itp.) akcje w USA droższe niż obecnie były wyłącznie pod koniec lat 90.
- Wtedy mieliśmy „bańkę internetową" (dotcom bubble), teraz według strategów Bank of America/Merrill Lynch mamy bańkę spółek z branży e-commerce („FANG").