W poniedziałek giełdy w Azji i Europie świecą się na czerwono. Czy to tylko ostra wyprzedaż, czy początek dłuższego kryzysu?
To niewątpliwie i jedno, i drugie. Prezydent Trump swoimi propozycjami, które nazwałbym szantażem, wywraca ten stolik i kończy reglobalizację, jaką znaliśmy do tej pory, która zaczęła się w latach 80. XX wieku, bo USA chcą wejść chyba w erę wspaniałej izolacji czy autarchii. Wymuszenie na niektórych partnerach potężnych zakupów towarów amerykańskich lub przenoszenie produkcji do USA częściowo może się udać, ale nie na taką skalę, o której myśli Trump. To podważa porządek światowy handlu globalnego i globalnej gospodarki, prawdopodobnie też w zakresie geopolityki. Dziś (w poniedziałek – red.) mamy już trzeci dzień wyprzedaży, w Chinach była nasilona, ponieważ nie mogły one zareagować w piątek, był dzień wolny. Indeks Hang Seng zanotował 12 proc. spadku, a Chiny już się zrewanżowały Stanom cłami sięgającymi 34 proc. Co będzie bolesne dla USA, Pekin wprowadził ograniczenia w eksporcie metali ziem rzadkich, które są potrzebne do produkcji telefonów, uzbrojenia etc. I stąd ta azjatycka superprzecena.
A jak zareagowały giełdy w Europie?
Europa zareagowała bardzo źle, niemiecki DAX zaczął od spadków -10 proc., potem było już tylko nieco ponad 5 proc. spadku, choć jak na trzeci dzień wyprzedaży, to też dużo. W Warszawie koło południa zostało nieco ponad 1 proc. spadku, ale to i tak dużo, po dwóch dniach spadków Warszawa nie musiała się aż tak przeceniać, bo Polska nieznacznie odczuje te zawirowania, jeżeli pozostaną na tym poziomie, a zakładam, że nie pozostaną.
Redakcja Politico ustaliła, że ryzyko wojny handlowej dotknie nawet 70 proc. towarów eksportowanych do USA, wartych ok. 380 mld euro. Co można zrobić, by nie spalić wszystkich mostów, jak biznes powinien reagować?
Niestety wszystko zależy od polityków, a ich działania trudno jest przewidzieć. Chiny moim zdaniem postąpiły słusznie, asertywnie, odpowiadając od razu cłami 34 proc. i ograniczając wysyłkę minerałów. To uderzy w rolników amerykańskich, a to jest baza wyborcza Donalda Trumpa. Pochwalam ten ruch, choć jest trudny. To nie jest moment na pokazywanie miękkiego podbrzusza. Pierwsze cła UE mają ruszyć 15 kwietnia, następne po miesiącu. Mam nadzieję, że odpowiedź UE będzie mocna, bo Trump według mnie ceni tylko takich samych jak on, jeśli ktoś okazuje uległość, on będzie jeszcze bardziej naciskał. Czy tak będzie, nie wiem, bo słyszę już, że Włochy zachęcają, by nic nie robić. To by tylko ośmieliło Trumpa do eskalacji. Mamy jeszcze w zanadrzu coś, co się nazywa „Maralago accord”, to porównanie do „Plaza accord” z lat 80, gdy USA wymusiły osłabienie jena, marki i funta o 10 proc., by osłabić dolara. To jeszcze przed nami. Prezydent USA na razie nie reaguje, dziś usłyszałem, że nie będzie żadnych negocjacji z UE, dopóki nie zrównoważy się bilans handlowy i dopóki UE nie zapłaci swojej nadwyżki z ubiegłych lat. To kompletny absurd.
Jak bardzo jest możliwe, że ten kryzys rozleje się na cały świat? Czy czeka nas globalna reorganizacja handlu?
Mam nadzieję, że rozsądek przeważy i jakoś się z USA dogadamy. Na miejscu UE zapowiedziałbym, że za dwa tygodnie nakładam podatek cyfrowy w wysokości 20 proc., i czekałbym aż ci, którzy stali za Donaldem Trumpem podczas inauguracji, poproszą go na kolanach, by zmiękł. Niestety trzeba czekać, aż Trump dojdzie do wniosku, że przesadził i że zmiana sytuacji w USA, bunt ludzi, rosnące ceny, nie mogą mu zagrozić.