Sprowadzenie polskiego asa było jednym z lepszych interesów, jakie zrobili szefowie Bayernu. Lewandowski przyszedł do nich w 2014 r. za darmo. I przez osiem lat bił strzeleckie rekordy.
Bawarczycy chcieli go pozyskać już rok wcześniej, proponowali Borussii 20 mln, ale oferta została odrzucona. Klub z Dortmundu policzył, że zarobi więcej, jeśli Polak pozostanie jeszcze przez sezon i wypełni umowę. Według „Bilda" jego bramki i asysty w Bundeslidze, Pucharze Niemiec i Lidze Mistrzów zapewniły BVB 40 mln wpływów. Do tego trzeba doliczyć dochody z reklam i biletów.
Bayern musiał się wykazać cierpliwością i teraz tego samego oczekuje od klubów zainteresowanych Lewandowskim. – Nie jesteśmy szaleni, by rozmawiać o transferze zawodnika, który w każdym sezonie gwarantuje nam 30–40 goli. Na pewno zostanie z nami przez kolejny rok. Podobno istnieje konkurs, kto wymyśli najbardziej bzdurną historię na jego temat – przekonywał prezes Bayernu Oliver Kahn.
Zamknięty rozdział
Szefowie najbogatszego niemieckiego klubu próbowali zaklinać rzeczywistość i udawać, że trzymają rękę na pulsie. Już pierwszy dzień zgrupowania reprezentacji Polski przed meczami Ligi Narodów pokazał jednak, że jest zupełnie inaczej. Na poniedziałkową konferencję przybył nawet dziennikarz z Hiszpanii, starający się uzyskać odpowiedź, czy Lewandowski w następnym sezonie będzie zakładał koszulkę Barcelony. I to wtedy padły słowa, które odbiły się szerokim echem w całej Europie.