Wizja zarabiania milionów dolarów przez jakiegokolwiek polskiego golfistę jeszcze kilkanaście lat temu wydawała się tak odległa od rzeczywistości, jak odległa jest kilkusetletnia tradycja starej szkockiej gry od powojennego golfowego wzmożenia nad Wisłą.
Jednak, mimo zapóźnień historycznych i kulturowych, ograniczeń klimatycznych i materialnych, są dziś w Polsce tacy, którzy wierzą, że to możliwe. Najmocniejsze argumenty ma Adrian Meronk, rocznik 1993, od października 2016 roku – zawodowiec.
Na razie jego pozycja w oficjalnym światowym rankingu golfowym (OWGR) nie wygląda efektownie – 1568. miejsce w 49. tygodniu roku, średnia punktów: 1,12 (lider, Australijczyk Jason Day, ma 11,54), tylko cztery turnieje zauważone w klasyfikacji, zaledwie jeden, lipcowy Le Vaudreuil Golf Challenge, gdy Meronk formalnie był jeszcze amatorem, dał mu punkty za dzielone 14. miejsce.
Zapatrzony w tatę
Najważniejszym wydarzeniem krótkiej profesjonalnej kariery młodego golfisty była niedawno tzw. szkoła kwalifikacyjna (Q-School), czyli listopadowy cykl turniejów o prawo gry w najlepszej lidze europejskiej – European Tour.
Polak z racji wcześniejszych sukcesów amatorskich ominął pierwszy z trzech etapów, w drugim, na hiszpańskim polu Campo de Golf El Saler nieopodal Walencji, zajął dzielone 30. miejsce na niespełna 80 uczestników, do wielkiego finału awansowało z tego turnieju 16. Finał wyłonił 30 graczy z kartą pełnego uczestnictwa w European Tour 2017.