Jak najprościej stać się milionerem? To proste, wystarczy być miliarderem i kupić zespół Formuły 1. Taki żart krąży od dawna i jest w tym sporo prawdy. Koszty utrzymania teamu, wyścigu zbrojeń, który sami sobie fundują każdego roku uczestnicy tej zabawy, idą w setki milionów dolarów.
Ile dokładnie? Kwota 300 milionów euro nie wyda się nikomu przesadzoną. Trzeba dużo zapłacić inżynierom, mechanikom, projektantom, producentom podzespołów. Do tego dorzucić koszty transportu ekipy na kilka kontynentów.
Nic dziwnego, że na taką rywalizację stać tylko najbogatszych i w stawce najlepiej radzą sobie zespoły powiązane z wielkimi firmami motoryzacyjnymi: Mercedesem, Ferrari, Renault, Alfa Romeo, albo koncernem Red Bull produkującym napoje energetyczne. Zespoły prywatne, takie jak Williams, McLaren albo Haas, to już rzadkość.
Krytycy będą powtarzać, że w tym sporcie, jak chyba w żadnym innym, pieniądze są przepalane, dosłownie i w przenośni, bo w przeliczeniu na jednego sportowca wydatki są nieproporcjonalnie wysokie i ciężko je ograniczyć. Można płakać i płacić, ale można też podejść do zagadnienia inaczej, bardziej biznesowo. Skoro pracujemy nad rozwiązaniami poprawiającymi efektywność, wydajemy setki milionów dolarów, żeby okrążenie toru przejechać o 0,2 sekundy szybciej, mamy znakomitych inżynierów i najnowsze komputery, może warto potem spróbować spieniężyć efekty tej pracy.
Metody są różne. Zespoły fabryczne to po prostu poligon doświadczalny dla rozwiązań, które trafią do seryjnej produkcji. To, co sprawdzi się przy ekstremalnych prędkościach, w laboratoryjnych warunkach toru wyścigowego, może potem zafunkcjonować na ulicach. A jak to brzmi marketingowo, kiedy sprzedaje się technologię przetestowaną w Formule 1. Zespoły prywatne (Red Bull, Williams) tak oczywistego przełożenia Formuła 1 – biznes nie mają, ale radzą sobie nie gorzej od teamów fabrycznych. Zakładają laboratoria i spółki-córki, które patenty sprzedają wszystkim chętnym, a lista jest naprawdę długa.