Nie oznacza to oczywiście, że obligacje skarbowe nie mogą dać zarobić – wystarczy, że ich wycena wzrośnie, a rentowności spadną. To zaś zależy od wielu czynników – obok przyszłej inflacji liczy się także rzeczywista kondycja budżetu, której nikt do końca chyba nie zna, oraz przede wszystkim przebieg notowań na rynkach bazowych.
Listopad jak do tej pory przynosi umocnienie obligacji, można mówić nawet o „rajdzie”, ponieważ kolejne dane potwierdzają spadek inflacji zarówno w USA, jak i w strefie euro, dzięki czemu inwestorom udaje się zapomnieć, że kondycja budżetowa wielu krajów, z USA na czele, naprawdę jest zła. I nie zmieni się istotnie, o ile koszty odsetkowe nie spadną ponownie w pobliże zera (nawet 1 proc. kosztów odsetkowych oznacza dla USA ponad 300 mld dolarów rocznie). Niewiele jest powodów, by na rynku obligacji skarbowych (obligacje oszczędnościowe nie całkiem mieszczą się w tym pojęciu) zajmować długoterminowe pozycje.
Lepiej pod tym względem prezentują się obligacje korporacyjne o zmiennym oprocentowaniu opartym na WIBOR. RPP nie ma już politycznej motywacji do obniżania stóp procentowych, a nie wiadomo, czy merytoryczne powody się znajdą. Z kolei same przedsiębiorstwa zarządzają bilansami o wiele bardziej odpowiedzialnie niż politycy, zaś wcześniejszy wzrost stóp zmusił wiele firm do obniżenia zadłużenia i redukcji kosztów odsetkowych, dzięki czemu ich ryzyko kredytowe spadło.