Rzecz dotyczy naliczenia podatku VAT ze sprzedaży biletów uprawniających do przejazdu komunikacją miejską. Od lat w całej Polsce obowiązuje 7-proc. VAT na usługi transportowe. Właśnie z takim podatkiem sprzedawane są bilety kioskarzom, u których może je kupić każdy amator jazdy autobusem, tramwajem czy metrem. Kupując je, płacimy właśnie taki VAT, który przekazywany jest do urzędu skarbowego. A tu nagle urzędnicy łódzkiego urzędu doszli do wniosku, że kioskarz powinien odprowadzać nie 7, a 22% podatku. Zaskoczona kioskarka otrzymała jednocześnie podliczenie zaległego podatku - 360 tysięcy złotych. Równie zaskoczeni taką oceną stanu faktycznego byli urzędnicy skarbowi z innych polskich miast, a także samego Ministerstwa Finansów.
Podobnie jak wspomniana kioskarka czują się posiadacze akcji NFI, a dokładnie ci, którzy kupili je przed dniem wkroczenia podatku giełdowego i sprzedawali na wezwanie ogłaszane przez fundusz planujący umorzenie nabytych akcji własnych. Okazało się bowiem, że sprzedaż akcji w takim trybie nie zwalnia z podatku, mimo zapisu o zwolnieniu w przypadku nabycia papierów wartościowych przed 1 stycznia 2004 roku. Zaskoczeni udziałowcy Narodowych Funduszy Inwestycyjnych przeszli przez trzy instancje odwoławcze - od urzędu skarbowego zaczynając, przez izbę skarbową, a na Wojewódzkim Sądzie Administracyjnym kończąc. Ze wszystkich odeszli z kwitkiem. Pewnie nie mniej zaskoczeni są prawnicy NFI, którzy przygotowali sprzedawcom akcji gotowe formularze o zwrot nadpłaconego podatku (tryb poboru podatku tego wymagał). Mało tego. Zaskoczeni są także urzędnicy II Mazowieckiego Urzędu Skarbowego, którzy dokonywali już zwrotu nadpłaconego podatku. Zaprzestali tego po upomnieniu przez izbę skarbową. Ta ostatnia została przekonana przez inny urząd, który odmówił zwrotu podatku.
Argumentacja brzmi naukowo i mądrze. Każda instytucja wskazywała artykuły, tak samo jak urzędnicy skarbowi w przypadku wspomnianej wyżej sprzedawczyni biletów. Mimo to, trudno jest przejść nad tym przypadkiem do porządku dziennego. Dlaczego? Bo trudno zrozumieć, dlaczego, jeśli te same akcje sprzedam na giełdzie, to nie zapłacę podatku, a jeśli sprzedam je również w obrocie publicznym, ale na wezwanie, to już płacić trzeba. Może urzędnicy mogliby pójść jeszcze dalej. Skoro zysk ze sprzedaży akcji zakupionych przed wejściem podatku giełdowego spółce w celu umorzenia nie jest zwolniony z podatku, to może należałoby sprawdzić, czy nie zapomniano o poborze podatków z tak sprzedanych akcji przed wejściem w życie podatku giełdowego? Może tylko nam się wydawało, że zwolnienie istnieje, bo nie pamiętam, żeby ktokolwiek uiszczał daninę przed 2004 rokiem?