Zapoczątkowana w osiemnastowiecznej Anglii rewolucja przemysłowa była katalizatorem wielu bezprecedensowych i daleko idących przemian. Znajdowały one odzwierciedlenie nie tylko w sferze czysto gospodarczej, ale również społecznej. Rozwój nowoczesnych na owe czasy technologii prowadził między innymi do znaczącego wzrostu wydajności pracy. Będące jego następstwem zmiany strukturalne, które dokonywały się w stosunkowo krótkim czasie, skutkowały pojawieniem się zjawiska bezrobocia i spadkiem dochodów niektórych grup pracowników.
Obawy o utratę miejsc pracy doprowadziły na początku XIX wieku do powstania tzw. ruchu luddystów. Uczestniczący w nim rzemieślnicy, chałupnicy oraz tkacze, pod wodzą mitycznego generała Neda Ludda, włamywali się do fabryk i niszczyli maszyny, które ich zdaniem powodowały zmniejszanie liczby miejsc pracy. W rzeczywistości było to przekonanie oczywiście mylne. Jedna maszyna przędzalnicza wykonywała wprawdzie pracę osiemdziesięciu osób, ale jednocześnie z rozwojem technologii pojawiało się zapotrzebowanie na nowe miejsca pracy w zupełnie nowych zawodach. Używając sformułowania Schumpetera, postęp okazał się zatem sprawcą tzw. kreatywnej destrukcji.
Czasy się zmieniły, ale dziewiętnastowieczna mentalność, niestety, przetrwała. Współcześni luddyści znad Wisły w biało-czerwonych krawatach zawitali do Sejmu. Za cel walki obrali sobie super- i hipermarkety. Nie niszczą ich wprawdzie fizycznie, na podorędziu mają jednak sposób nie mniej destrukcyjny - stanowienie prawa. U podstaw walki z obiektami handlu wielkopowierzchniowego, podobnie jak przed dwustu laty z maszynami parowymi, stoją błędne przekonania o ich rzekomym wpływie na redukcję miejsc pracy w gospodarce. Teza Schumpetera albo ich nie przekonała, albo nawet w ogóle nie mają pojęcia kim był jej twórca.
Przeciwnicy supermarketów słusznie zauważają, że handel w dużych obiektach jest bardziej efektywny niż w małych. Spostrzeżenie formułują jednak w nieco odmienny sposób, twierdząc mianowicie, że sieci dużych sklepów pozbawiają pracy drobnych sklepikarzy. Zapominają jednak dodać, że sieci te jednocześnie tworzą miejsca pracy, nie tylko przy bezpośredniej obsłudze klientów, ale również pośrednio, czyli m. in. w firmach transportowych, dostawczych, ochroniarskich i sprzątających, czy wreszcie w mniejszych sklepikach i punktach usługowych działających w sąsiedztwie głównego sklepu. Zwiększony dzięki niższym cenom wolumen sprzedaży przynosi zatem korzyści nie tylko klientom, ale także całym rzeszom przedsiębiorców.
Konsekwencją tego przemilczenia jest wmawianie współobywatelom, że stawianie przed sieciami handlowymi kolejnych zakazów, obostrzeń i koncesji służy wyłącznie dobru społecznemu. Opinie osób najbardziej zainteresowanych problemem, czyli klientów, którzy w większości są przeciwni ograniczaniu swobody handlu, są przez luddystycznych posłów pomijane. Nie dostrzegane są również ostrzeżenia o możliwościach nasilenia się korupcji, związanej z mnożeniem nowych formalności oraz o negatywnych skutkach makroekonomicznych przygotowywanych ustaw.