Trybunał Stanu postanowił w piątek umorzyć postępowanie przeciwko Emilowi Wąsaczowi, ministrowi skarbu w rządzie Jerzego Buzka. Powód? Sejm oraz komisja odpowiedzialności konstytucyjnej, która przez kilka lat zbierała dowody przeciwko Wąsaczowi, nie dopełniły formalności.
Byłego ministra skarbu oskarża się o niedopełnienie obowiązków przy prywatyzacji PZU, Telekomunikacji Polskiej oraz Domów Towarowych Centrum. Wąsacz miał m.in. niedostatecznie informować rząd o postępach w prywatyzacji PZU.
Jako podstawę oskarżenia przesłano jedynie sprawozdanie z prac komisji oraz uchwałę Sejmu o pociągnięciu Wąsacza przed trybunał. Tymczasem, jak tłumaczył Jarema Trzebiński, sędzia TS, oskarżenie musi dokładnie określać, w związku z jakimi czynami Wąsacz ma być pociągnięty do odpowiedzialności, jakie są skutki i koszty szkód, które spowodował jako minister skarbu, a także uzasadnienie oskarżenia i wszelkie dowody winy. Tych informacji sprawozdanie komisji nie zawierało. - Służby prawne Sejmu rzeczywiście się nie popisały - stwierdził Jan Bury z PSL, oskarżyciel posiłkowy w postępowaniu przeciwko Wąsaczowi, zapytany, czy orzeczenie TS oznacza kompromitację Sejmu. - Moim zdaniem, na temat postępowania Sejmu każdy sam powinien wyciągnąć wnioski. Zwracam uwagę, że to właśnie Sejm jest organem stanowiącym w Polsce prawo - mówił po rozprawie Emil Wąsacz. - Jeśli według TS potrzebne są dodatkowe dokumenty, to myślę, że można to uzupełnić i kontynuować postępowanie - stwierdził Edward Ośko z LPR, drugi z oskarżycieli. Trybunał był innego zdania.
Orzeczenie nie jest ostateczne. Oskarżyciele mają tydzień na złożenie odwołania. - Najpierw werdykt musi trafić do Sejmu. Wtedy zdecydujemy, co dalej - powiedział Bury.