Kryzys subprime po polsku? To raczej niemożliwe

Większość obecnych kłopotów amerykańskich gospodarstw domowych bierze się ze wzrostu kosztów obsługi kredytów, wzrostów, których wcześniej nie przewidziały, a na pewno nie w takim rozmiarze

Publikacja: 12.09.2007 09:24

Kilka dni temu prezes Bundesbanku Axel Weber stwierdził, że zamieszanie na rynkach finansowych ma wszelkie charakterystyczne elementy klasycznego kryzysu bankowego, mającego jednak miejsce poza sektorem bankowym. Te słowa, a także poprzednie wydarzenia skłaniają do zastanowienia, na ile scenariusz podobnego rodzaju grozi nam w warunkach krajowych. Poniższa analiza wskazuje, że wystąpienie kryzysu subprime sensu stricte jest u nas mało prawdopodobne, gdyż praktycznie nie występują u nas dwie główne siły napędowe kryzysu w USA. Po pierwsze, bardzo łagodne podejście do kwestii wiarygodności kredytowej przez instytucje udzielające kredytów. Po drugie, wynikająca z zaawansowanej inżynierii finansowej, znaczna koncentracja ryzyka kredytowego wśród podmiotów w ostatecznym rachunku finansujących ten boom.

Z krajowej perspektywy znacznie większym zagrożeniem niż sam kryzys subprime byłyby ewentualne efekty przełożenia się generalnie słabszej sytuacji na amerykańskim rynku nieruchomości na rynki finansowe i postrzeganie ryzyka, co z kolei mogłoby mieć negatywne reperkusje dla światowego tempa wzrostu gospodarczego i nie pozostałoby bez wpływu na nasze PKB i sytuację na warszawskiej giełdzie.

Struktura problemu subprime w USA

Punktem wyjścia do rozstrzygnięcia, czy problem subprime dotyczy naszej sytuacji, musi być zrozumienie podstawowego mechanizmu kryzysu w USA (oraz jego "odprysków" na rynki finansowe innych krajów). Problem ten można bardzo ogólnie podzielić na części:

(1) po stronie kredytobiorcy

oraz

(2) po stronie instytucji finansowych. Aby zrozumieć go po stronie instytucji finansowych, trzeba prześledzić

(3) sposób strukturyzowania produktów finansowych, które nabyły instytucje, a z którymi mają teraz taki problem.

Po stronie kredytobiorcy problem sprowadza się do tego, że instytucje pośrednictwa finansowego udzielały kredytów osobom, które tak naprawdę nie miały zdolności kredytowej i nigdy kredytu nie powinny były dostać, gdyż rzetelne przeliczenie ich dochodów, z uwzględnieniem rzeczywistych długoterminowych kosztów obsługi kredytu po prostu nie dawało im zdolności kredytowej. Na taki stan rzeczy składało się kilka czynników:

a) rekordowo niskie stopy procentowe w latach 2001-2004, które pozwalały zaproponować niskie raty kredytowe, przynajmniej na początku,

b) agresywne strategie sprzedażowe firm pośrednictwa kredytowego w USA. Nad znaczną częścią tych instytucji nie było nadzoru bankowego ani finansowego, a jedynie dozór władz stanowych, bez adekwatnych procedur i specjalistów z zakresu kontroli instytucji finansowych. Z dokumentacji toczonych dzisiaj procesów sądowych/ dowiadujemy się, że w celu poprawy standingu finansowego niektórzy agenci uciekali się np. do wpłaty kilku tysięcy dolarów na konto pożyczkobiorcy, po to tylko aby otrzymać wyciąg z tą kwotą i zaraz później pieniądze wypłacić. Innym problemem było bądź nieinformowanie kredytobiorców, że rata kredytowa w pierwszym okresie ustalana jest po stawce promocyjnej, zaś po roku czy dwóch zostanie dostosowana do realnej marży banku i realnych stóp procentowych, bądź niezrozumienie tego przez kredytobiorców, nawet jeśli byli informowani.

c) w okresie największego nasilenia sprzedaży kredytów subprime firmy pośredniczące oferowały nawet kredyty bez żadnego poświadczenia dochodów i standingu finansowego (!), tzw. no-doc loans. Jak się dzisiaj okazuje, około 60 proc. pożyczkodawców zawyżało dochody o ponad 50 proc. (!). Nietrudno zrozumieć, dlaczego te osoby mają teraz kłopot ze spłatą. Warto zwrócić uwagę, że sygnały z rynku amerykańskiego wyraźnie wskazują, że obecne kłopoty większości spłacających (bądź już niespłacających) wynikają ze wzrostu stóp procentowych: z jednej strony ze wzrostu stóp rynkowych, a z drugiej - z zakończenia okresu promocyjnie niskich odsetek. Po stronie kredytodawców istotą problemu w USA było to, że rozwinięta inżynieria finansowa tamtejszego rynku prowadziła do koncentracji ryzyka najbardziej niepewnych pożyczkobiorców. W naszych warunkach krajowych, jeśli bank udziela puli kredytów np. na 500 mln złotych w danym okresie, to większość z nich będzie spłacana, z częścią będą jakieś kłopoty, ale w ujęciu średnim, przy zastosowaniu zasad ostrożności, przytłaczająca większość będzie spłacana, zaś koszty tych, które spłacane nie będą, rozłożą się na całą pulę kredytów udzielonych, tak że nie będzie to stanowić problemu w skali portfela banku. W warunkach amerykańskich zasadnicza różnica polegała na tym, że pula np. 500 mln USD kredytów trafiała do strukturyzacji. Jej sens polegał na tym, że pula kredytowa była dzielona na kilka (zazwyczaj 5-7) transz, z których te najwyżej w hierarchii zabezpieczone były ponadproporcjonalnym udziałem w spłatach z całej puli (to ważne). Wyższy poziom bezpieczeństwa okupiony był nieco niższą rentownością. Po drugiej stronie spektrum mieliśmy kredyty, które w przypadku zaburzeń spłat z całej puli jako pierwsze były niespłacane - jednak kiedy sytuacja była dobra, oferowały kilkunastoprocentową roczną rentowność, co stanowiło magnes do ich zakupów przez instytucje finansowe, magnes szczególnie silny w środowisku niskich stóp procentowych na globalnych rynkach w latach 2004-2005. Kiedy jednak okazało się, że przyjęto zbyt optymistyczne założenia dotyczące poziomu spłat, zaczęło okazywać się, że transze dotychczas uważane za w miarę bezpieczne stały się bardzo niebezpieczne, zaś wartość tych niebezpiecznych po prostu wyparowała. Szybko uderzyło to w fundusze posiadające transze mniej bezpieczne (co doprowadziło do zamknięcia kilku funduszy inwestycyjnych). Natomiast wciąż nie jest jasne, ile i jakiego rodzaju transze posiadają różne instytucje finansowe, ile to jest warte (po pierwsze zniknęła płynność tego rynku, po drugie każda emisja była nieco inna, po trzecie wciąż weryfikowane są metody wyceny) i jak będzie to wpływało na rynki w kolejnych miesiącach.

Sytuacja krajowa

Odnosząc powyższe uwarunkowania do Polski, należy zauważyć, że u nas instytucje udzielające kredytów znajdują się pod kontrolą adekwatnych (w sensie prawnym, ale przede wszystkim w sensie kompetencji do kontroli) instytucji nadzorczych. Trudno wyobrazić sobie udzielenie kredytu hipotecznego bez dokumentów poświadczających dochody własne (a często także i żyranta), więc zawyżanie dochodów na skalę amerykańską jest niemożliwe. Dodatkowo, u nas nigdy stopy procentowe nie zostały zniżone do poziomów USA z okresu czerwiec 2003 - czerwiec 2004 (stopa Fed funds wynosiła wtedy 1 proc.), kiedy amerykańskie banki mogły finansować się po stopie niewiele wyższej od 1 proc. i udzielać kredytów również po rekordowo niskich stawkach. Jak zaznaczono powyżej, większość obecnych kłopotów amerykańskich gospodarstw domowych bierze się ze wzrostu kosztów obsługi kredytu, wzrostów których wcześniej nie antycypowały, a na pewno nie w takim rozmiarze. Zastanawiając się z tego punktu widzenia nad sytuacją w Polsce, kandydatem do roli kredytu hipotecznego o bardzo niskim oprocentowaniu, które to oprocentowanie ostatnio wzrosło, mógłby być kredyt we franku szwajcarskim. Kilka lat temu niski poziom szwajcarskich stóp umożliwiał wzięcie kredytu denominowanego w CHF na poziomie oprocentowania około 2-3 proc. (a "w promocji" nawet niżej). Później, w związku ze wzrostem stóp procentowych w CHF, wzrosło również oprocentowanie tych kredytów, do średnio 4,3 proc. (dane NBP, średnie oprocentowanie stanów kredytów w CHF przeznaczonych na cele mieszkaniowe; patrz wykres), co dla części gospodarstw domowych mogło być odczuwalne. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że w tym czasie na korzyść kredytobiorców zadłużających się w CHF pracował kurs walutowy - średni ważony kurs CHF/PLN dla całości portfela kredytów mieszkaniowych to około 2,58/, więc dzisiejsze poziomy pozwalają statystycznemu, uśrednionemu pożyczkobiorcy wciąż być na plusie.

Dodatkowo, należy pamiętać, że wprowadzona rok temu w lipcu rekomendacja S sugerowała bankom liczenie zdolności kredytowej w oparciu o PLN oraz uwzględnianie możliwości osłabienia CHF. Dodatkowo wzmacniało to ochronę systemu bankowego przed negatywnymi konsekwencjami wzrostu szwajcarskich stóp procentowych oraz przed potencjalnym osłabieniem franka szwajcarskiego względem złotego. Biorąc to pod uwagę, należałoby policzyć średni kurs kredytów wziętych przed tym okresem - kurs dla kredytów sprzed rekomendacji S to około 2,64 za CHF. W tym kontekście kredyty we frankach wydają się bezpieczne, jeśli chodzi o stabilność tej grupy kredytów w systemie bankowym. "Poduszka" kursowa (kurs CHF względem złotego jest teraz kilkanaście procent mocniejszy względem średniego kursu kredytów w CHF sprzed rekomendacji S) jest obecnie na tyle duża, że znaczna większość pożyczkobiorców nie powinna odczuwać istotnie większych ciężarów spłaty. To jeden z argumentów na rzecz tezy, że kryzys subprime na miarę amerykańskiego nam raczej nie grozi.

Polska jest krajem o stosunkowo wysokim udziale kredytów z niewielkim wkładem kredytobiorcy. W sytuacji rosnących cen nieruchomości (jak to było do niedawna) problem sam się rozwiązuje. Bo jeśli ktoś bierze kredyt np. na 100 proc. wartości mieszkania po cenie X, to kiedy cena wzrosła np. o 20 proc., to o tyle więcej warte było zabezpieczenie banku, obniżając tzw. wskaźnik LtV (Loan to Value). Taka sytuacja dotyczy dominującej większości kredytów zaciąganych w przeszłości - dotychczasowe wzrosty cen równocześnie podniosły zabezpieczenia banków. Obawa dotyczyć może nowo zaciąganych kredytów w miastach, gdzie ceny metra kwadratowego nieruchomości w odniesieniu do średnich zarobków osiągnęły już pułapy zbliżone do droższych miast europejskich. Gdyby doszło do korekty cen, kredytobiorcy zorientowawszy się, że ich mieszkanie warte jest mniej, niż za nie zapłacili, mogliby zawiesić spłaty, przerzucając kłopot na kredytodawcę. Długoterminowo (w perspektywie kilkunastu lat) zarówno stopień "ukredytowienia" naszego rynku nieruchomości (stosunek długu hipotecznego do PKB pozostaje znacznie poniżej średniej dla Europy Zachodniej), jak i zależności pomiędzy poziomem zamożności ludności a poziomem cen nieruchomości sugerują, że ten problem nie powinien być poważny. Jednak w terminach krótszych mógłby prowadzić do zawirowań.

W Polsce tak naprawdę rynek kredytów hipotecznych jest rynkiem masowym dopiero od kilku lat, co skutkuje tym, że banki udzielając ich, mogą skupić się na kliencie znacznie bardziej wiarygodnym kredytowo niż przeciętny amerykański klient instytucji typu subprime.

U nas występują banki, które utrzymują udzielone przez siebie kredyty aż do spłaty - nie mamy rozwiniętego rynku sekurytyzacji takich kredytów, który mógłby skłaniać te instytucje do pozbywania się całości czy określonych typów kredytów. To z jednej strony powoduje, że banki wykazują znacznie większą staranność w doborze klientów, niż ma to miejsce w sytuacjach, kiedy kredyty są sprzedawane, "pakowane" w struktury sekurytyzacyjne i sprzedawane dalej. Ponadto taka sytuacja nie prowadzi do koncentracji ryzyka - u nas ryzyko rozkłada się równomiernie po portfelach kredytowych banków. Nie ma więc obawy, że skoncentrowane ryzyko kredytowe najbardziej wątpliwych pożyczkobiorców skupione jest w portfelu pojedynczych podmiotów finansowych i zagraża np. ich bankructwem, jak to miało miejsce w USA. To kolejna kluczowa kwestia, zabezpieczająca nas przed kryzysem typu amerykańskiego.

Potencjalne zagrożenia

Przedstawione powyżej argumenty wskazują, że kryzys typu amerykańskiego raczej nam nie grozi. Czy jednak jesteśmy całkowicie bezpieczni? Największym zagrożeniem - które może uruchomić kryzys amerykański subprime - są ewentualne przełożenia psychologiczne na rynki finansowe, takie jak np. wzrost postrzegania ryzyka (a w ślad za tym np. spadki na giełdach). Prawdopodobieństwo wystąpienia tych efektów jest obecnie trudne do oszacowania, tym bardziej że trzeba pamiętać, że tak naprawdę nie do końca znamy rozmiary problemu subprime w USA. Kolejne transze (nawet większe niż dotychczas, około 30 mld USD co miesiąc przez najbliższe około 12 miesięcy) udzielanych kilka-kilkanaście miesięcy temu kredytów subprime będą przechodziły dostosowanie do obecnych stóp procentowych, więc proces poznawania jakości tych kredytów wciąż przed nami. Również przed nami jest proces dokładnego poznawania, które instytucje jakie straty poniosły bądź poniosą na tych kredytach. Ostatnie działania banków centralnych poprawiające płynność globalnych rynków finansowych zwalczały jedynie jeden z objawów kryzysu. Od tego, jak amerykańskie władze finansowe rozwiążą problem fundamentalny, zależeć będzie, czy ta sprawa zostanie jedynie krótkoterminowym epizodem, czy przemieni się w źródło globalnej niestabilności i recesji.

Autor jest doktorantem WZiKS Uniwersytetu

Jagiellońskiego. Pracuje jako starszy ekonomista w Banku BPH (Biuro Analiz Ekonomicznych,

Departament Rynków Międzynarodowych).

Poglądy wyrażone w niniejszym tekście

są poglądami osobistymi autora,

nie zaś instytucji, z którymi jest związany.

Gospodarka
Donald Tusk o umowie z Mercosurem: Sprzeciwiamy się. UE reaguje
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Gospodarka
Embarga i sankcje w osiąganiu celów politycznych
Gospodarka
Polska-Austria: Biało-Czerwoni grają o pierwsze punkty na Euro 2024
Gospodarka
Duże obroty na GPW podczas gwałtownych spadków dowodzą dojrzałości rynku
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Gospodarka
Sztuczna inteligencja nie ma dziś potencjału rewolucyjnego
Gospodarka
Ludwik Sobolewski rusza z funduszem odbudowy Ukrainy