W dyskusji, która poprzedziła w Słowenii przyjęcie euro, na czoło wysuwał się temat "suwerenności monetarnej", czyli konieczności oddania decyzji o stopach procentowych Europejskiemu Bankowi Centralnemu, ulokowanemu w odległym Frankfurcie. Słoweńscy ekonomiści i politycy mniej zajmowali się kwestią inflacji. Dlatego trudno im ukryć zaskoczenie faktem, że wkrótce po przyjęciu wspólnej waluty stali się świadkami znacznego przyśpieszenia wzrostu cen.
"Godzinę zero" i następujące po niej tygodnie Słowenia przeszła gładko. Przygotowania trwały od wielu miesięcy i były pozytywnie oceniane przez Komisję Europejską i EBC. Kryteria konwergencji kraj spełnił w 2005 r., po czym gabinet premiera Janeza Jansy (na zdjęciu) zdecydował ostatecznie, że nie wystąpi o okres przejściowy w przyjmowaniu euro. Wiele miesięcy wcześniej rozpoczęto stopniową redukcję stóp procentowych do poziomu EBC.
Szło gładko - do czasu
Według źródeł rządowych, proces konwersji toczył się znacznie szybciej niż w dwunastu państwach, które wspólną walutę przyjmowały w roku 2002. W miesiąc po wprowadzeniu euro do obrotu 95 proc. mieszkańców republiki uważało, że cały proces przebiegał gładko i skutecznie. Ostatecznym potwierdzeniem jego powodzenia stały się informacje o inflacji. Okazało się, że, podobnie jak przed rokiem, w styczniu spadła (do 2,8 proc. z 3 proc. w grudniu), na co wpłynęły czynniki sezonowe.
W kolejnych paru miesiącach inflacja była wprawdzie wyższa niż rok wcześniej, ale w granicach oczekiwanych przez władze. Pośród dość powszechnego optymizmu jedynie dość nieliczni malkontenci wskazywali na pokaźne koszty całej operacji, według oficjalnych danych rzędu niecałego procentu PKB.