Tempo wzrostu PKB, spadku bezrobocia, niska inflacja, a przede wszystkim niskie stopy procentowe sprawiają, że na fali powszechnego optymizmu rośnie konsumpcja. W dużej mierze na kredyt. Zadłużenie Polaków wzrasta w tempie kilka razy wyższym niż PKB czy dochód do dyspozycji. Wzrost wydatków konsumpcyjnych o niecałe 6 proc. został okupiony ponad 30-proc. wzrostem zadłużenia gospodarstw domowych. Jesteśmy w czołówce najszybciej zadłużających się społeczeństw na świecie.
Często pojawiają się głosy, że stosunek zadłużenia do dochodów ludności jest niski, np. w porównaniu z innymi krajami UE. Przedstawiając takie argumenty często pomija się odmienną strukturę wydatków oraz różnice we własności nieruchomości, które są skorelowane ze strukturą i poziomem zadłużenia. Proste zestawienie wskaźników niekoniecznie daje rzetelny obraz i może przesłaniać potencjalne zagrożenia.
Obecnie, nawet optymistyczne prognozy dynamiki dochodów Polaków skazują nas na kilka dziesięcioleci gonienia bogatszych państw Unii, by osiągnąć ich poziom bezpieczeństwa materialnego - a zarazem i odporności na zawirowania koniunktury. Struktura zadłużenia w Polsce zamiast ewoluować, ulega rewolucji, a rozmiary optymizmu kredytobiorców często graniczą z beztroską - dyskontując dziś perspektywy dochodów czy wyceny aktywów za kilkanaście lub więcej lat.
W warunkach konkurencji, zadaniem banków jest sprzedaż kredytów, a nie edukacja ekonomiczna czy uświadamianie zagrożeń. Jakość zdolności kredytowej klientów wliczona jest w ceny produktów. Nie można winić banków za efekty niskich stóp procentowych. Część społeczeństwa bez doświadczenia oraz instynktu ekonomicznego ulega pokusom stwarzanym przez niski koszt kredytu. Swoją drogą, ogromny optymizm rządzących oraz nagłaśnianie głównie pozytywnych aspektów danych nie służą uświadamianiu zagrożeń i skali ryzyka.
Dobra koniunktura i dostępność produktów kredytowych stwarzają konsumentom szansę, by dzięki tanim kredytom zarówno zjeść jabłko, jak i nadal je posiadać. Wykorzystują to. Panuje przeświadczenie, że nie rezygnując z konsumpcji można przeznaczać część środków na inwestycje, a wzrost wyceny zrekompensuje poniesione koszty ich finansowania. Jest to szczególnie widoczne w przypadku tej części wydatków konsumpcyjnych dotyczącej poprawy standardu mieszkaniowego, rozpatrywanego coraz częściej w kategoriach inwestycyjno-spekulacyjnych.