Bieżący rok ma być rokiem przełomowym. Tak w każdym razie wynika z zapowiedzi minister finansów. To właśnie w tym roku ma być przygotowana większość planów i założeń, które figurują w oficjalnej nomenklaturze jako plan naprawy finansów publicznych. Co prawda znaczna część ekonomistów i komentatorów jest zgodna co do tego, że jest to co najwyżej plan minimum i tak na prawdę potrzeba znacznie więcej zmian. Ale fakt jest faktem - realizacja postulatów i koncepcji Zyty Gilowskiej z pewnością pchnęłaby nas do przodu pod względem efektywności wykorzystania państwowych pieniędzy.
Nieco gorzej jest w kwestii wydatków, które powszechnie określa się mianem socjalnych. Tu poważnych projektów zmniejszania nie ma, a te które są, z grubsza ograniczają się do tego, że jak wzrost gospodarczy będzie i jednocześnie uda się przyhamować tempo narastania pomocy socjalnej, to wskaźnik wydatki do PKB się poprawi. No, w takiej sytuacji rzeczywiście nie będzie miał wyjścia, problem w tym, że wzrost gospodarczy nie jest nam zadany na wieki.
Każdy, kto miał okazję poznać wicepremier, nie ma chyba wątpliwości co do jej intencji. Zresztą przez lata wypowiedzi pani profesor wskazywały na zdecydowanie prorynkowe i progospodarcze myślenie. Fakt, że proponowane przez nią zmiany nie są, delikatnie mówiąc, zbyt rewolucyjne i daleko idące, pokazuje tylko siłę różnego rodzaju ograniczeń, jakie krepują ministra finansów. Zresztą Zyta Gilowska wcale tego nie kryje. I dlatego, choć brzmi to paradoksalnie, proponowane przez nią zmiany w obecnej rzeczywistości można, moim zdaniem, określać jako ambitne. Oczywiście nie ze względu na ich zakres w wielkościach bezwzględnych, ale właśnie ze względu na siłę ograniczeń.
Początek roku wskazuje na to, że pani minister ma silnego sprzymierzeńca. Jest nim ogólna sytuacja gospodarcza, która daje szanse na wyraźnie wyższe od planowanych dochody budżetu. Wniosek stąd taki, że można pokusić się o zmiany, albo wcześniejsze, stąd pomysł obniżenia składki rentowej już od lipca, albo głębsze niż jeszcze kilkanaście miesięcy temu zapowiadano. Kto wie, czy taki zresztą nie był plan wicepremier, bo przecież już w trakcie powstawania budżetu zdawała sobie ona zapewne sprawę z tego, że wzrost gospodarczy w 2007 roku będzie wyższy niż 5 procent.
Pieniądze jednak to nie wszystko. Także ograniczenia polityczne nie wyczerpują problemu. A w każdym razie nie w rozumieniu najczęściej obserwowanego w ostatnich miesiącach procederu, a więc w postaci targów: "poparcie ustawy w zamian za kolejne stanowiska dla członków Samoobrony czy LPR". Wystarczy wspomnieć o tym, że zapowiadane zmiany konsolidujące i porządkujące finanse publiczne doprowadzą do likwidacji wielu intratnych stanowisk tak chętnie wykorzystywanych przez "krewnych i znajomych królika", jak często lubi powtarzać Zyta Gilowska. Czy politycy przejdą nad tym do porządku dziennego?